Swoją podróż zaczęłam od napisania testamentu. Mam 26 lat. Samochód, komputer, telefon, maszynę do pisania, telewizor i dużo książek. To niewiele, ale co się ma zmarnować, pomyślałam. Także wszystko podzieliłam sprawiedliwie między rodzinę i przyjaciół. Pożegnałam się z najbliższymi, powiedziałam, że ich kocham, oraz napisałam ostatnią notkę, która samoczynnie pojawiłaby się w poniedziałek. Wszystko idealnie zaplanowane, w końcu zawsze byłam zorganizowana. Kiedy skończyłam, pomyślałam: co jest kurwa z tym światem? Lecę dwie godziny drogi, odpocząć i spełnić kolejne marzenie, a ja zamiast pakować plecak piszę testament.
Bilet do Londynu kupiłam dwa miesiące temu. To była nie tylko świetna okazja odwiedzić dobrą koleżankę w Londynie, ale i postawienie stopy w The London Film School, w której chciałabym zrobić kurs. Nie myślałam wtedy o żadnych niebezpieczeństwach. Bo niby czemu? Aż nagle. Najpierw Rosyjski samolot lecący z Egiptu. Byłam w Egipcie, cztery lata temu i już było niebezpiecznie. Na granicy Kairu, zatrzymano wszystkich turystów i przesiedzieliśmy na nieczynnej stacji benzynowej kilka godzin, w towarzystwie uzbrojonych panów oraz szczurów wielkości połowy mojej nogi. Później ataki terrorystyczne w Paryżu, gdzie zginęło kilkadziesiąt niewinnych osób, w imię zemsty. Kilka dni przed moim odlotem ISIS publikuje film, w którym pokazuje flagi największych wrogów (jest i Wielka Brytania, i Polska), których mają zamiar wyeliminować. Oglądam film (całkiem niezły poziom realizacji) i myślę sobie, czy Wy naprawdę nie macie większych problemów? Kilkanaście godzin przed moim odlotem, David Cameron decyduje o nalotach na Syrię. Czyli ząb za ząb. Czyli śmierć w imię pokoju. Nie wiem o co chodzi w polityce, jestem prostą dziewczyną z Krakowa, która chce robić filmy. I żadne ISIS nie będzie decydowało o tym, kiedy i gdzie będę je robić.
A jednak cholernie się boje, że mnie zabiją i, że nie zrobię już żadnego filmu, nic sobie udowodnie, wszystkie moje plany legną w gruzach. Znajdę się w jakimś dziwnym miejscu, bez swojej rodziny i przyjaciół. Już nic nie będzie miało znaczenia. To uświadamia mi jak mało mam czasu i, że to co dotychczas osiągnęłam nie jest tym co chce zostawić po sobie.
Doleciałam. Wcześniej wypisałam wszystkie miejsca, które chciałabym zobaczyć. Najważniejsze jednak było spotkanie z koleżanką, z którą razem studiowałyśmy aktorstwo. Z tym, że ja po obronie dyplomu wyjechałam do Warszawy, a ona do Londynu. Ja zmieniłam swoje plany, ona cierpliwie tkwi przy swoich. Myślę, że cierpliwość zostanie wynagrodzona i już nie długo Justyna będzie grała na dużych scenach i w wielkich produkcjach. Życie tam nie jest jednak tak kolorowe jak na zdjęciach z Facebooka, jest mnóstwo przeciwności, trudno się utrzymać, a jeszcze trudniej znaleźć przyjaciół. Każdy boryka się ze swoimi wielkimi problemami, każdy ma swoje kompleksy i swoje życie. Tego nie lubię w dorosłości, że już nie liczy się wspólna sprawa, liczy się tylko moje życie. A ono zapieprza bez opamiętania. Jeżeli wydawało mi się, że w Warszawie biegnie w ogromnym tempie, to w Londynie tempo wzrasta o 100%.
Londyn to fajne miasto. Nie jest to jednak moje miejsce na ziemi. Nie chciałabym tam żyć. Nie czułam z nim chemii, nie pokochałam ani ludzi, ani klimatu. Jeden dzień to mało, ale tak jak w spotkaniach z ludźmi wytwarza się dobra energia w ciągu kilku sekund, tak samo jest z miejscami. Wierzę jednak w dobre przyciąganie. I już na lotnisku poznałam dziewczynę, dzięki której samochodem jej przyjaciela dostałam się do miasta (40 km. od lotniska), tak po prostu, bo trzeba sobie pomagać.
Mój Londyn to wspaniałe rozmowy i powrót do wspomnień z Justyną. Mój Londyn to przekonanie, że wszędzie na świecie są ludzie, którzy Ci pomogą. Mój Londyn to wiatr. Mój Londyn to strach (zamach terrorystyczny w metrze). Mój Londyn to śmiech. Mój Londyn to szkoła filmowa. Mój Londyn to ogromny plan filmowy. Mój Londyn to zrobione kilometry i zakwasy. Mój Londyn to przekonanie, że moje plany i marzenia dotyczące robienia filmów na świecie są realne. Ale mój Londyn to też tęsknota za moją Polską.
Reasumując żyje. Wróciłam do mojej Polski. Z przygodami i osobistym przeszukaniem na Lotnisku w Stansted. Z nowymi znajomościami, wspomnieniami i doświadczeniami. Testament podarłam, notkę usunęłam, jeszcze dużo przecież muszę zobaczyć, jeszcze więcej zrobić. Londyn chowam w pudełeczku, i zaznaczam na mapie jako zaliczony. Jeszcze wrócę. Zawodowo napewno wrócę.
Taki mój Londyn.
[masterslider id=”9″]