Planowanie podróży przy moim trybie życia i pracy nie jest proste. Chyba, że znajdzie się na nie sposób. Dotychczas czekałam do ostatniej chwili, zadręczając się pytaniami czy będę miała projekt, czy wyjazd nie będzie kolidował ze studiami, czy dostanę urlop, a wreszcie kto będzie w stanie dostosować się do moich wszystkich niewiadomych. Teraz po prostu podejmuje decyzje, że wyjeżdżam w danym miesiącu, a życie musi samo dostosować się do moich planów. Od dwóch lat działa perfekcyjnie. Jestem dokładnie tam gdzie chcę, widzę dokładnie to, co marzyłam zobaczyć i robię właśnie, to na co mam ochotę. Wyjazd na Korfu zaplanowałyśmy z dziewczynami, będąc jeszcze w Portugalii. Jeszcze dużo przed nami do odkrycia, aby jakiekolwiek miejsce mogło się równać z ukochaną Portugalią (w której pewnie kiedyś zamieszkam) Korfu miało jednak swoje plusy i minusy.
KORFU
Grecka wyspa położona w północnej części morza Jońskiego. Średnia temperatura to 35 stopni, odczuwalna jednak wydaje się być dużo wyższa, ponieważ ma się wrażenie zerowej wilgotności. Jest po prostu upiornie gorąco, do takiego stopnia, że rzeczywiście momentami ciężko się oddycha, nawet w nocy. Miasto w którym mieszkałyśmy to Kavos, okrzyknięte małą Ibizą, czyli miejscem tętniącym życiem głównie w nocy i głównie za sprawą dużych imprez. Trafiłyśmy jednak z dziewczynami na okres, w którym grecka policja nie może się zdecydować czy chcę z tego miejsca zrobić urokliwy kurort czy głośną imprezownie. Jednego dnia zatem zamykali kluby przed dwunastą w nocy, następnego o godzinie ósmej nad ranem jeszcze trwała zabawa. Brak konsekwencji to coś z czym zmagają się Grecy od wielu lat. Jednak największym problemem tamtejszego regionu zdają się być angielscy turyści. Turyści to duże słowo, bowiem imprezowe Kavos przyciąga raczej pozbawionych dobrego stylu nastolatków z Anglii, którzy na każdym kroku potrafią negatywnie zadziwiać. Myślę, że Terencjusz przewraca się w grobie, bo jego powiedzenie: „Człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce” nabiera za ich sprawą nowego znaczenia.
Docenić jednak warto świeże i dobre jedzenie, niesamowite plaże, przeźroczyste morze i piękne widoki. Warto odwiedzić Korfu, żeby zobaczyć Korfu, raczej nie jest to miejsce do powrotów i odpoczynku.
MŁODOŚĆ
Mówi się, że mamy tyle lat na ile się czujemy. Mówi się też, że mamy tyle lat, na ile wyglądamy. Wiek w Grecji przestał mieć dla mnie znaczenie. Zapomniałam o roku swojego urodzenia, o tym jak odpowiedzialna muszę być w pracy i o tym jak postrzegają mnie inni na codzień. Mam wrażenie, że dopiero wtedy tak naprawdę stałam się sobą. Bez masek i norm, w które karzą nam się wpisywać. Młodość bowiem to coś, co nosimy w sercu, a im bardziej jesteśmy jej świadomi, tym bardziej ona wypływa na zewnątrz. To wyznanie, na które nie byłam przygotowana i , które przewartościowało moje patrzenie na siebie oraz innych. To jakby spojrzeć na siebie z drugiego brzegu, to uświadomienie sobie, że nie warto toczyć walki z wiekiem oszukując siebie ingerencją w swoje ciało oraz wygląd. Dużo skuteczniejsze, tańsze i długotrwałe jest pokochanie siebie, nawet jeśli ceną jest amnezja dotycząca własnego roku urodzenia. Bo czy nie lepiej jest po prostu zapomnieć ile się ma lat i żyć jakby się miało tyle ile się chcę? Lepiej. Uwierzcie. Wiem to z własnego doświadczenia.
URODA
„Nie to jest piękne, co jest piękne, a co się komu podoba” – tytuł wiersza Jana Andrzeja Morsztyna to tylko kropla w morzu postrzegania świata. Uroda nie jest tutaj wyjątkiem. Nie da się jednak ukryć, że mamy jakiś wyrobiony kanon piękna, do którego porównujemy siebie bądź innych. Media z roku na rok nakręcają tą machinę przez różnego rodzaju rankingi urody. Choć z uporem maniaka powtarzam, że daleko mi do powszechnego kanonu to wyjazd uświadomił mi, że to kompletna bzdura. Zazwyczaj jednak musimy to od kogoś usłyszeć czy poczuć czyjeś zainteresowanie, żeby być dowartościowanym. Ze mną nie jest inaczej, ale są doświadczenia życiowe, których skutki mocno i na stałe pozostają w człowieku. W czasie tej podróży dokładnie tak było.
MILIMETRY MIŁOŚCI
Zdecydowanie nie zdajemy sobie sprawy, jaką przyjemnością jest posługiwanie się własnym językiem, dopóki nie zostajemy zmuszeni do jąkania się w cudzym. Tylko co, kiedy język przestaje być barierą, bo rozumiemy się z kimś bez słów. Bo jest jakaś niewyobrażalna chemia dla której nie ma żadnych granic. Wtedy pojawiają się milimetry miłości. Bo nie znam innej definicji motylów w brzuchu, czytania sobie w myślach i kompletnej tęsknoty. Tom pojawił się znikąd, choć pochodzi z Walii. Dał mi takie niesamowite uczucie, które sprawia, ze czujesz przy kimś, że wszystko jest na swoim miejscu. Podarował mi wagon szczęścia, które dawkuje na milimetry każdego dnia.
KILOMETRY PRZYJAŹNI
Na codzień dzielą nas tysiące kilometrów. Nie możemy podać sobie ręki, kiedy któraś z nas potrzebuje pomocy. Nie znamy się na tyle długo, aby mówić o wieloletniej przyjaźni. A jednak jest między nami więź, która zdaje się być niezniszczalna. Coś takiego, co sprawia, że bez wspólnych spotkań i kontaktu, czujemy się niepełne. To może zdarzyć się tylko, wtedy, kiedy spotykają się cztery dorosłe kobiety, które dzieli praktycznie wszystko, ale doświadczenia każdej z nich są bezcenną nauką dla kolejnej. Możemy razem imprezować do rana, płakać na plaży, kłócić się przy posiłku i kompletnie się nie zgadzać, ale rozumiemy się na tyle, że nie wyobrażamy sobie jak będzie wyglądał kolejny rok bez którejkolwiek z nas. Czy to nie jest właśnie definicja przyjaźni?
Jakaś siła mnie tu przywiodła… Dobrze, że to Korfu się wydarzyło! Buziaki Kasia!