Piszę ten artykuł dwa lata po powrocie z Indonezji. Mam w sobie teraz dużo dystansu i z pewnością jestem inną osobą, niż wtedy, kiedy pierwszy raz byłam na Bali w pracy. Pozostał jednak we mnie sentyment do tego miejsca, które nie pozwala o sobie zapomnieć i podpowiada, że powinnam tam wrócić. Bez pośpiechu i bez obowiązków, tylko z ciekawością i otwartą głową.
W PRACY
Bali było ostatnim przystankiem w mojej miesięcznej podróży zawodowej. Produkując program telewizyjny „Lepiej późno, niż wcale” zaczynaliśmy od mistycznej Japonii, przez szaloną Koree Południową, kończąc na rajskiej wyspie Bali. Cała podróż to był obłęd. Szaleńcze tempo i zewsząd pojawiające się wyzwania nie dawały momentu, aby zwolnić. W poprzednich wpisach o Japonii i Korei dowiesz się, z czym musiałam się mierzyć. Dziś opowiem jak to wyglądało na Bali, czyli w krainie czarów, magii i rytuałów, gdzie wszystko się może zdarzyć i zdarzyło.
Naszym fixerem, czyli opiekunem, wsparciem, a mówiąc wprost, Aniołem był Adam Piotrowski z Far Horizon. To on zabrał nas w miejsca, których nie ma w przewodnikach.
Na Bali mieszkaliśmy w Ubud bardzo blisko centrum. To był nasz punkt wyjściowy do innych podróży.
Pierwszy dzień to było przywitanie Króla. Mimo że na Bali nie sprawuje on władzy, to cieszy się wielkim szacunkiem wśród ludu. Ciekawostką jest, że na Bali praktykuje się poligamię, czyli Król może mieć kilka żon, miał natomiast jedną wybrankę. Król zaprosił naszych bohaterów na kolacje, ale my jako ekipa też mogliśmy spróbować tych specjałów. Co ciekawe na Bali bardzo często je się ręką, ale musi być to prawa ręka, bo lewa uznawana jest za nieczystą. Ogromna uroczystość pokazała jak życzliwi i gościnni są Balijczycy.
Kolejnym wyzwaniem dla bohaterów było nurkowanie, na które ja jako kierownik produkcji nie jechałam. Wtedy zajmowałam się organizowaniem telekomunikacji dla wszystkich. Musieliśmy używać specjalnych balijskich kart telefonicznych, tak wychodziło najtaniej. Ekipa była na miejscu cały dzień, więc to był też mój czas na spacer. To był tylko moment, w którym mogłam na spokojnie podziwiać naturę, wejść do kawiarni czy pójść na słynny balijski masaż. Jeden dzień, który pozwolił złapać oddech.
Następne miejsce to małpi las. Przepiękny park, w którym raj mają makaki. Mogą biegać swobodnie, a od wejścia czuć, że to ich królestwo. Zdaje się, jakby one dyktowały warunki i od nich zależało, jak blisko można podejść. Makaki są bardzo podobne do ludzi. Troskliwie opiekują się małymi, nie dając możliwości na podejście i skrzywdzenie. Krzyczą i atakują, jeśli coś im się nie spodoba. A na ogół są zabawne i uśmiechnięte. Makaki wykorzystują też każdą okazję na dodatkowe przekąski od turystów, mając świadomość, że trzeba kuć żelazo, póki gorące.
Potem odbywała się joga na desce, którą wykonuje się na wodzie. To dużo trudniejsza joga, niż każda inna, bo bardzo ciężko utrzymać się w pozycji z powodu braku stabilizacji. Nie byłam niestety tego świadkiem, choć sama jestem pewna, że spróbuje takiej jogi w przyszłości.
Dużym przeżyciem była dla mnie Świątynia Tirta Taman Mumbul, w której dokonuje się oczyszczenia. Balijczycy wierzą bowiem, że woda jest jednym z najsilniejszych żywiołów i dzięki niej można oczyścić nie tylko ciało, ale także duszę. Według nich ludzkie ciało ma 11 „słoniowych otworów” – dwie gałki oczne, dwie dziurki nosa, dwie dziurki uszu, usta, pępek, cewka moczowa, otwór przewodu pokarmowego i jeden na skórze w okolicy dłoni, pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym. W trakcie ceremonii należy modlić się do swojego Boga o zachowanie równowagi w ciele. Sam rytuał wygląda tak, że pije się wodę ze źródła, następnie zanurza się w nim głowę i modli przy 11 źródłach.
Tego samego dnia wieczorem w ciemnym oddalonym od wszystkiego buszu poznaliśmy Mepantigan, czyli tradycyjną sztukę walki łączącą w soboie taekwondo, capoire, kickboxing i judo, ale również balijski taniec. Walkę w basenie na polu ryżowym odbywali bohaterowie programu. Niestety nie zakończyła się ona szczęśliwie, bo Władysław Kozakiewicz doznał poważnej kontuzji kolana. Szczęście w nieszczęściu to, że produkcja była ubezpieczona i podróżował z nami lekarz niezastąpiony Łukasz Durajski. Niestety medycyna na Bali jest na bardzo niskim poziomie, dlatego kontuzja mogła być leczona dopiero po powrocie w Polsce.
Kolejny dzień to wodospady Aling Aling. Na wyspie jest mnóstwo bajecznych wodospadów, które zapierają dech w piersiach. Aling Aling to jedno z najbardziej popularnych miejsc, w których ludzie przełamują swój strach, skacząc do wody. Pierwszy pułap to 5 metrów, drugi to 10 metrów. Osobiście myślę, że woda to silny żywioł, z którym nie można zadzierać, inni wyzwanie traktowali jako akt odwagi. Ja niestety po skoku na Korfu wiem, że to nie zabawa dla mnie, podziwiam jednak odwagę.
W trakcie realizacji tych zdjęć też miałam trochę czasu na podziwianie oraz odkrywanie. Czułam się w tym lesie, jakbym powróciła do korzeni, miałam ochotę zatrzymać się i medytować. Marzyłam aby czas choć na chwilę się zatrzymał. Było czyste powietrze, dźwięki natury, czuć było wilgoć od wody i byłam tylko ja. Obiecałam sobie wtedy, że wrócę do tego miejsca.
Tego dnia wydarzyła się jeszcze jedna mistyczna sytuacja: wizyta u Szamana. Szamani na Bali nazywani są Balianam, mówi się, że uzdrawiają i doradzają duchowo. Swoją posługę pełnią za dary, czasami nawet w postaci kury. My spotkaliśmy się z Jero Dana jednym z najsłynniejszych na Bali Szamanów. Z jego usług korzysta prezydent Indonezji i gubernatorzy kraju. Kilka osób z ekipy zdecydowało się spotkać z Szamanem, ja jednak byłam całkowicie przeciwna. Lubię, że życie jest zaskakujące, że nie wiem, co się wydarzy, uważam, że rzeczy, które mogłabym usłyszeć, sugerowałyby mi wybory. Dziś jednak dwa lata później spotkałabym się porozmawiać z Szamanem.
Kolejnego dnia pojechaliśmy na pola ryżowe do wioski Jatiluwih — miejsce wpisane w 2012 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Tam, poznaliśmy łowce i badacza węży Rona Lilleya. Mieszkańcy wzywają go do usuwania węży, które pojawiły się u nich w domach. A jest ich sporo. Na Bali żyje 46 gatunków węży, a kolejne 16 zamieszkuje morza wokół wyspy. Jest kilka gatunków, które potrafią ukąsić śmiertelnie. Mieliśmy do czynienia w programie z wężem, który zabija zaledwie w godzinę, a jego ukąszenie powoduje, że przestajemy oddychać i zatrzymuje nam się serce. Widzieliśmy też węża, który zabija w ciągu trzech dni. Jak to w życiu bywa, nic jednak nie jest czarno białe. Węże mają też swoje dobre strony. Wąż zbożowy jest na polach bardzo użyteczny, gdyż zabija dwa szczury dziennie. A szczury to największy szkodnik pól, ich duża ilość może zniszczyć 1/3 upraw ryżu. A ryż to główny posiłek Balijczyków. Uprawia się go na Bali prawie od 2000 tysięcy lat.
Ostatni punkt balijskiej podróży to królewski hotel Royal Pita Maha. Hotel ten jest jednym z najlepszych na wyspie, pewnie dlatego, że ma niesamowity widok na tropikalne lasy. My jako ekipa nie spaliśmy tam, choć chciałabym kiedyś spędzić w tym miejscu jedną noc. Doba w hotelu waha się od 1500 zł do nawet 5000 zł za noc. Hotel jest pięciogwiazdowy, ma najlepsze jedzenie i z każdej strony widok na naturę.
Jest kilka miejsc na świecie, które pragnę zobaczyć. To zdecydowanie Indie, Stany Zjednoczone, Skandynawia (Norwegia, Szwecja, Dania, Finlandia) i właśnie Indonezja. Dlatego, że 14 tysięcy kilometrów od Polski jest miejsce przepełnione naturą, ciepłem i dobrą energią. Mimo że za pierwszym razem nie było mi dane w spokoju tego doświadczyć.
WOLNO
Pamiętam, jak mój szef zaproponował mi kolejny projekt zagraniczny, wymieniając kraje, w których każdy marzy, aby znaleźć się przynajmniej raz w życiu: Kapsztad, Izrael, Gwatemala, Jordania, Tajlandia czy Meksyk. Brzmi jak bajka. Praca polegająca na produkcji video nie ma jednak nic wspólnego z bajką, z podróżowaniem, z odkrywaniem nowych miejsc. To raczej wyścig z czasem, budżetem i innymi ludźmi. Zrezygnowałam, choć wielu uważało wtedy, że jestem głupia, że dostałam szansę, że mogę zwiedzać kraje, a jeszcze będą mi za to płacić. Jestem bardzo wdzięczna za szansę, którą dostałam, mogąc wykonywać mój zawód w odległych miejscach. Czuje się wyróżniona, że to mi zaufano i zaproponowano taką możliwość. Mówi się jednak, że podróże zmieniają, że nie wraca się z nich już tą samą osobą i ja też nie wróciłam. Kiedyś byłam pierwsza na mecie, zawsze musiałam wygrywać, byłam szybka i nie do zatrzymania, a dziś już nie chce brać udziału w wyścigach, chcę spacerować, zatrzymywać się, obserwować, cieszyć i być wdzięczną za każdy szczegół, który będzie mi dane zobaczyć. Dlatego marzę, aby wrócić na Bali i odkryć je w rytmie slow.