ŻYCIE

Zrzut ekranu 2015-04-23 o 23.04.53

KUP MIESZKANIE, WYJDŹ ZA MĄŻ I PRZED TRZYDZIESTKĄ MIEJ PIERWSZE DZIECKO

Czas czytania: 6 minuty

To paskudne uczucie być wykluczonym z tłumu. Nie wpisywać się ramy. Być odludkiem, którego ciężko zrozumieć. Odstawać od normy, nie pasować do reszty, nie działać zgodnie ze schematem.

Boli zarówno w szkole, jak i w pracy, wśród znajomych, rodziny i jak gasną światła, kiedy zostajesz sam ze swoimi myślami.

Tak bardzo, za wszelką cenę chcemy być potrzebni, bo to sprawia, że życie ma sens. Choć wszyscy chcemy być oryginalni i niepowtarzalni, to tak naprawdę jesteśmy tacy sami. Bo w szkole nigdy nie mówiono, żeby być szczęśliwym, musisz to szczęście znaleźć w sobie. Nikt nie wspominał, że dobrze zatrzymać się i zastanowić czego naprawdę chcemy. Aby czuć się dowartościowanym, musieliśmy zasłużyć dobrą oceną, byciem lubianym w grupie, lepszymi rzeczami lub drugą osobą, która jest w nas wpatrzona jak w obrazek.


Miałam fajne dzieciństwo, bo tak mało było mi do szczęścia potrzebne, że nic mi w życiu nie brakowało. Zawsze byłam w centrum zainteresowania, lubiana w grupie, szybko w związku z chłopcem, który gdyby mógł, oddałby mi cały świat, nawet kiedy ten świat kończył się na pierogach z borówkami, które ukradkiem podkradał z domu, abym ja była szczęśliwa. Zawsze miałam blisko kogoś, kto stanął po mojej stronie, nieważne czy chodziło o wybór filmu w kinie, miasto, w którym zamieszkam czy racje, której nie miałam. To taki rodzaj uczucia, że dla świata możesz być nikim, ale dla tej jednej osoby jesteś najpiękniejszy, najmądrzejszy, najzabawniejszy — jesteś lepszy, niż w rzeczywistości, a wtedy chcesz jeszcze lepszym być.

Wszyscy byli zadowoleni i ja byłam w strefie stabilizacji, której wymagał ode mnie świat. 8 lat w związku, wspólne mieszkanie, pełna akceptacja mojej rodziny, planowany ślub na 15.08.2015. Praca na pełen etat (z pewną emeryturą w przyszłości), marzenie o dwójce dzieci, psie, zakupie domu i wakacjach w ciepłych krajach. W tym związku przeżyliśmy tyle dobrych i złych rzeczy, że wydawało się, że tak wygląda życie i już nic nie jest w stanie nas poróżnić.

I gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, to… nie wiem, gdzie bym teraz była, ale na pewno spełniłabym oczekiwania całego świata wobec siebie. Byłabym żoną, matką, w domu, który starałabym się wypełnić miłością.


Ale pewnego dnia przypomniałam sobie, że jak byłam mała, to chciałam być prezydentem. Zawsze chciałam więcej. Nigdy w domu nie miałam monotonii i przysięgałam, że nie będę jej mieć. Chciałam, żeby słuchały mnie tłumy, bo byłam na tyle bezczelna, żeby twierdzić, że jestem najlepsza i zawsze mam racje. Nie rozstawałam się ze sceną, bo ona dawała możliwość mówienia wieloma głosami. Miałam w sobie zawsze tak dużo empatii, na tyle, że czasami zastanawiałam się czy nie dostałam też porcji empatii mojego brata (co często jest ogromnym ciężarem). Marzyłam o tym, żeby zostawić coś po sobie światu, co sprawi, że zostawię go lepszym, niż teraz. Wybierałam zawsze jakieś kręte ścieżki, w których gubiłam się, traciłam czas, popełniałam nieodwracalne błędy i szłam pod wiatr. Nigdy nie chciałam być taka jak inni, dlatego, kiedy panowała moda na kolczyki w języku i pępku, ja obiecałam nigdy sobie ich nie zrobić, kiedy dziewczyny nosiły czarne bluzy, ja ubierałam różowy sztruksowy żakiet, jak moi rówieśnicy odrabiali lekcje, ja pisałam pamiętniki, a gdy wszyscy po liceum poszli na studia, ja wybrałam szkołę aktorską. Wreszcie, kiedy oni szukali pierwszej pracy, ja miałam już trzecią w innym mieście.


I cały plan jak domek z kart legł w gruzach. Zawiodłam wszystkie oczekiwania świata i innych ludzi, nawet mojej rodziny wobec mnie. Wybrałam niepewność, mieszkanie w kawalerce i umowę o dzieło. Byłam przekonana, że będzie banalnie prosto, bo takimi szalonymi chłopcami, podobnymi do mnie jest wypełniony cały świat. Więc szaleńczo się zakocham, objedziemy razem cały świat, tak aby niedługo naszym dzieciom pokazywać wszystko, co do zaoferowania ma świat.

I też nie wyszło. Tyle tylko, że świat krzyczy głośniej i zalewa mnie pytaniami: gdzie Twój mąż? Kiedy będziesz miała chłopaka? Co, nikt cię nie chce? Musi być z tobą coś nie tak, skoro nikogo nie masz? Oraz a kiedy ty dzieci chcesz mieć? Czy wiesz ile masz lat? Ja w twoim wieku miałam dwójkę? Najzdrowsze dzieci rodzi się przed trzydziestką… ale będziesz starą mamą… jak również od 10 lat wynajmujesz mieszkanie? Wiesz ile byś już miała spłaconego kredytu? Wynajmowanie się nie opłaca.. i też ty sobie składki na emeryturę odkładasz? Bo na starość, to nikt ci szklanki wody nie poda…


Ja pieprzę! Co ja mam odpowiadać? Tak. Bardzo chciałabym, aby ktoś mnie pokochał, chciałabym kogoś poznać, zakochać się, nie widzieć świata poza drugą osobą. Mieć kogo trzymać za rękę, z kim iść do kina, na kolacje i do łóżka. Bardzo chciałabym, aby moi rodzice byli dziadkami, chciałabym mieć trójkę wspaniałych zdrowych dzieci, być młodą mamą, która nigdy się nie starzeje i jest najfajniejszą mamą w przedszkolu. I naprawdę chciałabym mieć swój dom albo chociaż mieszkanie, móc pomalować ściany na kolor, o który marzę, wynająć moją przyjaciółkę Adę, aby zaprojektowała mi najpiękniejsze przestrzenie pod słońcem. Chciałabym mieć zmywarkę i dużą wannę, mozaikowe kafelki w kuchni i dużą biblioteczkę. I bardzo chciałabym mieć umowę o pracę, składki, urlop i możliwość zachorowania nie przychodząc do pracy. Premie, szczeble kariery, kartę multisportu i wolne weekendy.

Ale… nie mam. I nie mogę zadręczać się tym i nie możecie ode mnie oczekiwać, tego, co jest normą dla całego świata. To są akurat rzeczy, na które często nie mam wpływu, jak dzieci czy kochający facet. Choć jestem przekonana, że na pewno gdzieś jest ktoś, kto czeka na kogoś tak szalonego, jak ja (jeśli znacie kogoś takiego, to ja jestem chętna rzucić wszystko i iść na randkę). Świadomie jednak wybrałam pracę, w której może nie ma tych wszystkich korporacyjnych profitów, ale przychodzę do niej z pełną satysfakcją i przyjemnością. I jestem pewna, że ta praca właśnie da mi możliwość kupienia tego domu czy mieszkania, jak tylko będzie mnie na to stać. Bo nie stać mnie na spłatę kredytu bankowi w wysokości kilkuset tysięcy złotych. Stać mnie na to, aby wynajmować mieszkanie, ale nie stać mnie na ryzyko utraty zdrowia i stresu, bo brakuje mi jakiś nic nieznaczących papierków.


Więc jeśli nie masz mieszkania, męża i dziecka przed trzydziestką, to przybij piątkę i nie daj się zwariować, bo każdy ma swój własny czas. I zawsze jest odpowiedni czas na wszystko. I może, to jest czas, aby w sobie poszukać dziecka i nie brać wszystkiego, aż tak poważnie.

A tak w ogóle, to już tak do samej siebie, jeśli urodziłaś się, by być prezydentem, to czy widziałaś prezydenta użalającego się nad sobą, że jest sam, bez dzieci i mieszkania. Głupia TY!

1 115 Wyświetleń
Follow:

A TY, JAK OCENIASZ LUDZI?

Czas czytania: 8 minuty

O założeniu przeze mnie konta na aplikacji TikTok (dawniej Musically) będzie na pewno osobny wpis, choć myślę poważnie, aby napisać na ten temat książkę. Pomyślcie, 29-letnia dziewczyna, która odkrywa, bawi się, a na końcu myśli bardzo poważnie o aplikacji, która została stworzona dla dzieci. To prawie tak jakbym teraz zaczęła bawić się w piaskownicy lub oglądać bajki albo – co gorsza – grać w klasy na podwórku i śpiewać piosenki Disneya jadąc metrem. Chociaż wiecie co, zdradzę wam, że tak mam zamiar przeżyć swoje życie. Wygłupiając się, śmiejąc, robiąc niestosowne dla dorosłych rzeczy i bawiąc aplikacjami stworzonymi dla dzieci. Tyle bowiem jest w dorosłym życiu szarości, odpowiedzialności, smutku, wymagań od świata, że bycie szczęśliwym, z pozoru nieodpowiedzialnym szaleńcem całkowicie mi odpowiada. Wystarczy, że życie funduje nam koszmary, sami powinniśmy zadbać o komedię. Ale to nie jest wpis o byciu dorosłym dzieckiem, a o ocenianiu innych, a właściwie o zadaniu sobie pytania: czy można nie oceniać ludzi?


ONI MNIE

Dorosłość ewidentnie mnie zaskoczyła, nie wiem, jak to się stało i – co gorsza – jak to zatrzymać. Jak byłam dzieckiem, wydawało mi się, że im bardziej się od siebie różnimy, tym lepiej, a jednocześnie wszyscy się rozumiemy. No bo jesteśmy przecież ludźmi, jednym gatunkiem, każdy ma taki sam mózg, serce i empatię. Mam wrażenie, że długo żyłam w takiej bańce mydlanej, dopiero jak byłam nastolatką, zaczęłam dostrzegać, że każdy człowiek jest inny, a im bardziej skomplikowany, tym trudniej go zrozumieć, zaakceptować i powstrzymać się od oceniania.

Nie wiem, czy najpierw ja zaczęłam oceniać, czy to ja byłam oceniana. Ale oceniano mnie zawsze przez pryzmat brata, twierdzono, że jestem tak samo nienormalna, jak on. Jednak nie było mnie to w stanie złamać, wychowałam się bowiem na osiedlu w nowej hucie, gdzie, jeśli byłam w stanie wytłumaczyć sytuacje z moim bratem chłopcom siedzącym na ławce, których ideały sięgały dna, zanim zaczęli wiedzieć co to dno, to wiedziałam, że z innymi będzie tylko łatwiej. Byłam dziewczyną z białymi włosami, która do 15 roku życia próbowała wszystkiego, co nastolatce oferowało życie. Próbowałam śpiewać, tańczyć, pisałam poezje, uprawiam sport, grałam w planszówki, czytałam książki, pracowałam, sprzedając warzywa na targu, ale i piłam alkohol, paliłam papierosy, biegałam po dachach, chodziłam na domówki i nieraz uciekałam przed policją. Ciężko wtedy było mnie ocenić, bo z jednej strony byłam empatyczną, wrażliwą dziewczynką, a z drugiej niegrzeczną chłopczycą, która robi bardzo nielegalne i niebezpieczne rzeczy.

Ocenianie jednak zawsze mi towarzyszyło, a to, że chuda, a to, że wyzywająca, a to, że słabo się uczy, a to, że nic z niej nie wyrośnie, nic nie osiągnie, do niczego nie dojdzie. Pamiętam, że strasznie mnie ta krytyka motywowała. Pewnie dlatego, że byli to obcy ludzie, w domu zawsze mówiono mi: dasz radę, uda ci się, możesz wszystko, jesteś najlepsza! I z tą siłą wychodziłam na pole — podbijać świat. Bardzo ważne jest to, co mówisz swojemu dziecku, bez względu na to, z czym zetknie się na ulicy, bo to albo da, albo odbierze mu siłę, którą ma każdy człowiek jak się tylko rodzi.


JA ICH

Nie dajcie się jednak zwieść, nie byłam aniołkiem. Dużo i często oceniałam innych. Oceniałam bardzo pochopnie, niesprawiedliwie i niesłusznie. Może dlatego, że czułam się silna i lepsza. Do pewnego wieku, spróbowałam przecież więcej rzeczy niż moi rówieśnicy. Byłam zazwyczaj lubiana w grupie, zawsze w centrum uwagi, uśmiechnięta i zabawna ekstrawertyczka. Dlatego pewnie pozwalałam sobie na więcej, oceniałam i nie rozumiałam ludzi, którzy dobrze się uczyli, którzy nie nosili modnych w tych czasach dzwonów, oceniałam dziewczyny, które nigdy nie miały chłopaka i chłopców, którzy byli dla mnie frajerami bez przyszłości na fajne życie. Oceniałam dzieci bogatych rodziców, że mają łatwo i nie będą umiały same zrobić kroku w przód, znajomych, którzy nie umieli grać w gry zespołowe oraz ludzi, którzy wstydzili się wyjść i powiedzieć wierszyk. Nie rozumiałam tych, którzy nie umieją tańczyć, nie są adorowani, nie mają przyjaciół ani fajnych ciuchów. Teraz jak to wspominam, myślę sobie, jak okrutnymi jesteśmy dziećmi i jak wielką krzywdę wyrządzamy innym, oraz że robimy to tylko po to, aby podbudować swoje ego. Nie da się ukryć, że jako jednostki potrzebujemy czuć się lepsi, wyjątkowi, odmienni, indywidualni. Ludzi, którzy według nas nie postępują do końca właściwie, wolimy dyskretnie obserwować z pewnej odległości. To właśnie buduje nasze ego i sprawia, że w jakiś sposób czujemy się od nich lepsi. Świadomie bądź nie, odczuwamy potrzebę, by czuć się lepszymi od innych, pragniemy manifestowania dezaprobaty do pewnych postaw. Jednak osądzając, zamykamy drzwi dla empatii i zrozumienia. To musiałam zrozumieć, będąc już dużą dziewczynką, bo jak nie wierzyć w karmę, kiedy absolutnie wszystko, całe to ocenianie wróciło do mnie rykoszetem.


KARMA

Nie wiem, czy macie tak samo, ale ja się boję robić złe rzeczy, doświadczenie nauczyło mnie, że absolutnie wszystkie uczucia, czyny i rzeczy wracają jak bumerang. Stało się to, jak miałam 20 lat i przeprowadziłam się do Warszawy. Życie wtedy postanowiło całkowicie wystawić mnie na próbę. Wszystkie zachowania i uczucia, którymi obdarzałam innych, wróciły do mnie całkowicie. Na początku byłam silną dziewczyną i walczyłam z tym, co mnie spotyka, ale szybko okazało się, że bez przyjaciół z Krakowa, rodziny i znajomości każdego kąta jestem pustą, cienką, lekką i łatwą do zniszczenia kartką papieru. Całe to poczucie starałam się wtedy zwalczać złością, zazdrością, krzykiem i ocenianiem innych właśnie. Na nic się to zdało, było jeszcze gorzej. Im bardziej tkwiłam w tych negatywnych uczuciach, tym gorzej działo się w moim życiu. Byłam najgorszą wersją siebie, nikt mnie nie akceptował, o byciu w centrum uwagi już nie wspomnę. Na castingach (wtedy byłam po szkole aktorskiej) okazywało się, że jestem specyficzna, ale nie piękna i zdolna — jak mi się zawsze wydawało. Zderzyłam się z rzeczywistością braku pieniędzy na fajne ciuchy, nie miałam żadnej pasji, własnego miejsca, znajomych, wstydziłam się wyjść do ludzi, tak jak śmiałam się z dzieci, które wstydziły się wyjść powiedzieć wierszyk. Chłopcy, których nazywałam frajerami, chodzili z pięknymi dziewczynami, mieli dobrą pracę i właśnie planowali kolejne wakacje. A z uśmiechniętej i zabawnej ekstrawertyczki stałam się pełną poczucia niesprawiedliwości, źle życzącą innym wiecznie nadąsaną dziewuchą.

Wtedy uratowała mnie znowu rodzina, a mianowicie tata, który w pewnej rozmowie telefonicznej powiedział mi, że jeśli wszystko idzie źle, to nie świat jest zły, tylko z Tobą jest coś nie tak. Pamiętam, że się popłakałam, a następnego dnia zaczęłam od nowa. Ta pusta kartka była gotowa rozpocząć nowy rozdział.


A TY?

I wszystko zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dlatego, kiedy mówię o tym, że da się wszystko zacząć od nowa i że można wszystko osiągnąć i że w każdym momencie życia można się zmienić, to naprawdę jestem tego pewna, bo jestem tego najlepszym przykładem.

Ale czy od 20 roku życia nie oceniam innych? Oczywiście, że nie. I bardzo ze sobą walczę. Zmieniło się jednak to, że staram się przed jakąkolwiek oceną, zadawać pytania i włączać empatię oraz wrażliwość, tak jak włączamy pilotem telewizor. Zaczęłam tę notkę od aplikacji dla dzieci TikTok, bo to ona pokazała mi, jak nawet najbliżsi przyjaciele nie są w stanie powstrzymać się od oceniania i zakładania, że jesteś durny. Nie mówię, że to źle, bo to całkowicie naturalne, ale rzeczywiście to przykład jak wszyscy ocenili mnie, bez zapytania, dlaczego to robisz. A gdyby to zrobili, wiedzieliby, co mną kieruje. Gdyby spytać ludzi o to, czy przejawiają w życiu empatię, większość by odpowiedziała, że tak. I pewnie tak jest. Kiedy przychodzą do nich przyjaciele, aby zwierzyć się ze swoich problemów, potrafią wtedy wczuć się w ich położenie, a nawet pocieszyć. Z problemami idzie nam całkiem dobrze, gorzej radzimy sobie z sukcesami, zabawnymi pomysłami i nienaturalnymi zachowaniami, nawet naszych przyjaciół.

Wracając jeszcze do początku tego artykułu, czyli do przeżycia życia dorosłego jak małe dziecko myślę, że jako ludzie dorośli jesteśmy leniwi, jeśli chodzi o poznawanie świata. Jako dzieci chcieliśmy wiedzieć coraz więcej, o wszystkim, zadawaliśmy głupie pytania, robiliśmy rzeczy spontanicznie, a odruchowe co to jest? Albo, dlaczego tak jest? Z czasem doprowadzało dorosłych do złości, ale dla nas jako dzieci było bardzo rozwijające. Lata jednak biegną, a my wyrastamy z tych ciekawskich i spontaniczny dzieci, tracąc ciekawość świata, a już na pewno ciekawość drugiego człowieka. Według psychologów społecznych Susan Fiske i Shelly Taylor, ludzie są „skąpcami poznawczymi”. Oszczędzamy swoją energię poznawczą, w zamian kierując się utartymi przekonaniami, upraszczając złożone problemy. Oceniamy, bo to najłatwiejsze rozwiązanie, które pozwala nam oszczędzać energię, a i sprawia, że siłą rzeczy budujemy swojego ego, aby być lepszymi od ocenianego.


SERIO?

Nikt nie chcę, aby nazywano go skąpcem, czy jeśli chodzi o finanse, czy o ciekawość świata. Mam wrażenie, że nie da się nie oceniać, ale można przestać oceniać po pozorach, można zadawać więcej pytań, można być ciekawym drugiego człowieka, można włączyć guzik głęboko chowanej empatii. Bo zarówno ta niemodnie ubrana dziewczyna, jak i ten chłopak co nie wyjeżdża na wakacje od lat i ta pani co pracuje w korporacji i twój znajomy co nagrywa słabe filmy na YouTube, albo robi z siebie wariata na TikToku, to za każdym ich wyborem stoi jakaś decyzja, jakieś priorytety, jakieś doświadczenia i jakiś plan. A nawet jeśli nie, to może po prostu dobrze się bawią, a to sprawia im radość, ratując im jednocześnie życie. Dopóki nie zapytasz, nigdy nie dowiesz się, o co chodzi. Wiadomo, oceniać jest łatwiej, ale i prędzej okazuje się, że wychodzimy na głupców, nie rozumiejąc innych i zakładając, że wiemy lepiej.

Myślę, że trzeba spróbować na chwilę odrzucić stereotypowe myślenie i pozwolić sobie oraz innym na bycie dziwakiem czy 30-letnim dzieckiem. Bo nawet jeśli dla nas jest to trudne, to innym może dodać pewności siebie, siły i wiary we własne możliwości. Możesz codziennie sprawić, że ktoś poczuje się potrzebny, wysłuchany i wyjątkowy albo niechciany, dziwny i głupi — twój wybór. Pamiętaj tylko, że karma wraca. Serio.


Cześć, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis na facebookunapisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś.

3 432 Wyświetleń
Follow:

U mnie w domu deszcz

Czas czytania: 7 minuty

Są takie rzeczy, sprawy, sytuacje czy uczucia, których nie da się opisać słowami. Widziałam w życiu różne cierpienia, słabości i upadki. Oglądałam wojny, uczestniczyłam w bitwach, krzyczałam i kłóciłam się nieraz. Doświadczałam wielu porażek i popełniałam błędy, które bolały. Kiedy ktoś niezwykle bliski zabił człowieka, czułam się współwinna, bo przecież coś mogłam zrobić. Wiem, jak to jest odwiedzać kogoś w więzieniu, w szpitalu i w hospicjum. Jednak nic, co przeżyłam dotychczas, nie równa się z tym, co dzieje się w moim domu.


MASLOW SIĘ POMYLIŁ 

Na studiach dużo uczyłam się o metodzie Abrahama Maslowa, który badał potrzeby niezbędne do życia dla człowieka. W wyniku wielu lat badań powstała bardzo znana piramida Maslowa, która w pięknej teorii przedstawia hierarchię potrzeb. Na górze piramidy widnieje szeroko pojęta samorealizacja, czyli dążenie człowieka do rozwoju swoich możliwości. Zaraz pod jest szacunek i uznanie, które odpowiadają za rzekome potrzeby uznania i prestiżu we własnych oczach i w oczach innych ludzi. Jako trzecia z potrzeb uplasowała się przynależność, czyli nawiązywanie bliskich stosunków oraz uczestnictwo w życiu jakiejś grupy. Przedostatnia potrzeba to bezpieczeństwo. A ostatnie są potrzeby fizjologiczne, czyli wymagania fizyczne potrzebne do przetrwania człowieka. Maslow dodaje, że jeśli potrzeby fizjologiczne nie są zaspokojone, dominują nad wszystkimi innymi potrzebami, wypierają je na dalszy plan i decydują o przebiegu zachowania człowieka.

U mnie w domu było zawsze dużo mądrości i miłości, ale dokładnie tyle samo jest cierpienia i bólu. Agresji, złości, krzyku, słabości. Skąd się to bierze? Jeśli chcesz mnie zrozumieć, to proszę, weź udział w zabawie, którą przygotowałam.

Spróbuj przez 5 minut wyobrazić sobie taki stan. Wchodzisz do pomieszczenia, w którym jesteś sam na sam z człowiekiem (przystojny, wysoki brunet, lat ok. 30, taki jak ten ze zdjęcia wyżej), na pierwszy rzut oka wygląda normalnie, ale po chwili orientujesz się, że strasznie cierpi, okazuje się, że słyszy w głowie głosy i nic nie potrafi zrobić sam. Mimo że ma zdrowe ręce i nogi, to nie potrafi nic powiedzieć i nie umie wyartykułować co myśli. Od teraz jest skazany na twoją łaskę, a ty kierujesz się tylko własnym sumieniem. Dodajmy do tego więzy rodzinne, może będzie Ci trudniej. Nie mija piętnaście minut, jak ten człowiek zaczyna krzyczeć, tak jakby obdzierali go ze skóry, ostatnio taki krzyk słyszałeś pewnie na dobrym horrorze. A on dodatkowo, nadal krzycząc, a jednocześnie śmiejąc się, bije się po głowie. Zapewne próbujesz mu pomóc, ale on odpycha twój dotyk, choć, kiedy mówisz, to widzisz, że on słucha uważnie każde wypowiedziane zdanie. I jesteś pośrodku tego pomieszczenia, z krzyczącym silniejszym od ciebie człowiekiem, któremu ewidentnie dzieje się krzywda. Co robisz?

Więc odpowiedź A: dzwonisz na pogotowie, bo nie chcesz, aby zrobił sobie krzywdę, a i problem będzie z głowy, wrócisz do domu, zaprosisz przyjaciół, włączysz dobry film i zapomnisz. Kiedy jednak postanowisz, sprawdzić jak ten człowiek się czuje, po kilku dniach zobaczysz, że umarł w szpitalu. Przedawkowane leki, upadek na ziemię i rozbita czaszka. Wybrałeś złą odpowiedź, zabiłeś bliskiego sobie człowieka.

Wróćmy więc do historii, załóżmy, że wybierasz odpowiedź B: jesteś szlachetny, silny i cierpliwy, dlatego zamierzasz przeczekać ten stan, przecież to się kiedyś skończy, przyjdzie noc, zaśniecie, będzie lepiej. Ale noc przychodzi, a on nie usypia i nie daje ci usnąć, dodatkowo całe pomieszczenie jest wypełnione gównem, ale cieszysz się, bo chwilowo przestał krzyczeć. Lepsze to gówno niż bezradność. Myślisz, że może wysrał wszystkie problemy i teraz będzie lepiej, ale musisz to posprzątać, a na samą myśl wymiotujesz. Jednak bierzesz się w garść, nie takie rzeczy… i sprzątasz dzielnie, w końcu jesteś nieustępliwy. I kiedy myślisz, że pozbyłeś się problemu, wszystko wraca do normy sprzed godziny, krzyk, agresja i złość. I czujesz się kurewsko bezradny, bo widzisz, że ktoś cierpi, a ty nie możesz absolutnie nic zrobić. No, ale przecież tak się nie da żyć, dlatego odchodzisz, mając świadomość, że zostawiasz tego człowieka na pastwę losu, sam pewnie zginie, nie później niż w tydzień.

Ale spokojnie, możesz wybrać odpowiedź C: rezygnujesz ze swojego życia i poświęcasz je, składając uroczystą przysięgę, że na zawsze będziesz babrał się w kupie, nigdy nie zobaczysz niczego, co świat ma do zaoferowania, już nigdy nie wyjdziesz do kina ani do teatru, nie przeczytasz książki, nie poznasz nowych ciekawych ludzi, nie pójdziesz do restauracji, nie rzucisz wszystkiego i nie wyjedziesz na Bieszczady. Mało tego osoba, którą najbardziej kochasz, będzie wyrządzać Ci codziennie cielesną i psychiczną krzywdę. Obiecujesz, że będziesz starał się z całych sił, wiedząc, że nigdy nie będzie ani odrobiny skutków twojej pracy. Będziesz budował, a osoba, którą kochasz, będzie niszczyła wszystko, co zbudowałeś. Już nigdy się nie wyśpisz, ale będziesz miał złotą kartę w aptece za ciągłe wykupowanie leków, które będziesz miał wrażenie, że nic nie pomagają. Stracisz wszystkich przyjaciół, bo jak chcesz ich utrzymać, skoro nie będziesz się z nimi spotykał? Rodzina nie podzieli się z tobą nawet kawałkiem działki (na której mógłbyś wybudować dom, aby człowiek, którym będziesz się opiekował całe życie miał trochę lepsze warunki) twierdząc, że masz cudowne życie, bo dostajesz rentę. Twój każdy dzień będzie taki sam, ale zaczniesz cieszyć się z małych rzeczy. Reasumując, ratujesz komuś życie i tracisz własne życie.

Pytanie, które się nasuwa jako pierwsze to, dlaczego akurat mi życie zgotowało taki los? A potem już lawina pytań, na które odpowiedzi nigdy nie uzyskasz: dlaczego to ja jestem pozostawiony przed wyborem bez wyjścia? Co złego musiałem zrobić, żeby los mnie tak wynagrodził?

Jeśli Maslow twierdził, że człowiek nie jest w stanie funkcjonować, bez podstawowych potrzeb to zapraszam go do siebie do domu, gdzie się nie śpi, nie można czuć się bezpiecznym, nawet najbliżsi nie mają uznania za to, co robisz, a samorealizacja sprowadza się do przeżycia kolejnego dnia. Zapraszam do domu, w którym niepewność i stres są na porządku dziennym. Zjesz tutaj gorącą zupę, a wychodząc, już nigdy nie będziesz narzekał na swoje życie, bo docenisz każdy postawiony krok, każdego napotkanego człowieka, każdą umiejętność i każdy najmniejszy szczegół. W twoim życiu już nigdy nie będzie ważne, czy ktoś cię denerwuje w pracy, czy zdasz egzamin na studiach lub, czy zjesz dzisiaj dobre sushi.


TANIEC W DESZCZU

Choć ciężko uwierzyć, to nawet jeśli w moim domu pada deszcz, to my się w tym deszczu nauczyliśmy tańczyć. Bo rezygnacja ze swojego życia, to zmiana swojego życia. To cena za bycie niezwykłym, jedynym w swoim rodzaju, oryginalnym. To ciekawe jak wielu z nas stawia sobie to za cel nadrzędny, a bycie niezwykłym, to nie zawsze sukces, sława i radość, czasami, choć moim zdaniem częściej to walka, cierpienie i odrzucenie. Moi rodzice zasługują na pomnik cierpliwości, miłości i oddania. Mój brat zasługuje na drugie życie, bo każdego dnia widzę na jego twarzy jedno pytanie: dlaczego, kurwa ja? Pomimo tego wszystkiego, mój dom jest pełen wdzięczności, za każdy dobry dzień, za każdy mały szczegół, za każdy promień słońca. Nie znam nikogo innego kto, mając w domu koszmar, potrafi cieszyć się, że przynajmniej nie pada deszcz. I nie znam drugiej tak zgranej drużyny — jak moja mama i tata. Ale to właśnie z bratem łączy mnie niesamowita więź, bo to on, mimo że nigdy nie powiedział ani jednego słowa nauczył mnie, że ludzie zawsze będą się gapić i zawsze będą gadać, i niech się gapią i gadają, bo nie wmieszasz się w tłum, jeśli urodziłeś się, aby się wyróżniać. Nauczył mnie również tego, że dobrze jak pada deszcz, bo oprócz tego, że uczysz się świetnie tańczyć, to gdy tylko wychodzi słońce, wydaje mi się, że mam wszystko  co potrzebne do szczęścia.


MASZ WSZYSTKO

Ten wpis jest pełen żalu i poczucia niesprawiedliwości, ale sprowadza się do jednego: masz wszystko. Jeżeli czytasz ten wpis, to masz wszystko. Jeżeli widzisz, słyszysz, czujesz to masz wszystko. Jeżeli chodzisz, piszesz, oddychasz to masz wszystko. Jeżeli masz się w co ubrać, mijasz ludzi na ulicy i umiesz podejmować decyzje to masz wszystko. Jeżeli samodzielnie pijesz, jesz i załatwiasz potrzeby fizjologiczne to masz wszystko. Jeżeli możesz uprawiać sport, zarabiać pieniądze i realizować swoje pasje to masz wszystko. Jeżeli możesz śmiać się, płakać i popełniać błędy to masz wszystko. Jeżeli masz możliwości podróżowania, uczenia się, bawienia życiem to masz wszystko. Jeżeli myślisz, rozumiesz, kochasz to masz wszystko.

Pokochaj swoje życie, takim, jakim jest teraz, bo naprawdę, wierz mi, masz wszystko, aby pozostawić ten świat lepszym, i masz wszystko, aby być szczęśliwym człowiekiem.


Cześć, długo pracowałam nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis na facebookunapisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to tylko moment, a dla mnie to dowód, że moja praca ma jeszcze jakiś sens. Dziękuję, że jesteś.



 

3 424 Wyświetleń
Follow:

MAŁE CUDA BURZĄ WIELKIE MURY

Czas czytania: 5 minuty
Dzieciństwo to czas, który pamięta się do końca życia. Pierwsze kroki, śpiew mamy i wypowiedziane słowa. Niespodziewane upadki, łzy i odkrywanie świata. Dokładne przyglądanie się swoim bliskim i zauważenie, że nie wszyscy jesteśmy tacy sami. Bezwarunkowa miłość, świeżość chłonnego umysłu, nowi przyjaciele. Ortodonta, gimnastyka korekcyjna i leżakowanie. Nagrywanie audycji, pisanie pamiętników, marzenia o scenie. Walka o bliskich i tłumaczenie słabości. Pierwszy Bóg i pierwsza utrata wiary.
Kiedy mój brat zachorował nie mogłam zrozumieć, dlaczego nas to spotkało. Wydawało się to najgorszą karą na ziemi. Choroba, która zabiera radość, spontaniczność, wiarę i możliwości. Nie dało się tego wyjaśnić i nie dało się ustalić kto za tym stoi. Dlaczego my? Co poszło nie tak? Codziennie pojawiało się mnóstwo nowych pytań, bez odpowiedzi.
Ale im więcej czasu poświęcaliśmy na zadawanie pytań i odzyskanie tego, co już dawno zostało nam zabrane, tym mniej tak naprawdę dostrzegaliśmy i więcej tego czasu przeciekało między palcami.

Byłam dzieckiem, a kazano mi rozumieć, coś, czego dorosły umysł nie mógł pojąć.
Życie dało mi rodzeństwo, ale nie pozwoliło nigdy z nim porozmawiać. Dostałam starszego brata, ale nie doświadczyłam zaufania i braterskiej miłości. Otrzymałam siłę, ale nie jego mocne ramiona i wsparcie. Oddałabym całe złoto milczenia za jedno wypowiedziane siostrzyczko. I wszystkie pieniądze świata za wyłącznie jeden uścisk dłoni.
Dawno temu myślałam, że zjawiłam się na ziemi, żeby uratować brata. I choć oddałabym za niego swoje życie, to okazuje się, że ostatecznie nie taki był plan.
Każde uderzenie ludzkiego serca jest kosmosem możliwości. I każde uderzenie serca jest cudem. Serce mojego brata szybko pozwoliło mi zrozumieć, że dopiero, kiedy pojmę, że we wszystkim można dostrzec cud, wtedy zrozumiem, jak to jest, że jego serce tłumaczy wszechświat.
Nie zjawiłam się na ziemi, aby uratować brata, ale chodziło o to, że ja po prostu mam brata.

Za cel nadrzędny postawiłam sobie niezależność. Mam w życiu dużo cudów. Cud zdrowia i szczęścia. Mnóstwo determinacji i samodzielności. Doświadczenie waleczności od dziecka ukształtowało silną i mądrą kobietę, która do wszystkiego chciała dochodzić sama. Długo nie umiałam przyjąć pomocnej dłoni, bo choć miłość do innych wyssałam z mlekiem matki, to nigdy nie nauczyłam się kochać siebie. Każdy z nas boryka się z innymi problemami, mamy kompleksy, ale każdy z nas ma również wewnętrzną siłę, która pomaga nam je pokonać. Bo życie to walka, niezależność zyskują w nim ci, którzy nauczą się kochać siebie. Przestałam więc udawać, że wszystko jest w porządku, jeśli się boje okazuje strach, uwalniam go i idę dalej. Jestem tylko człowiekiem, jestem wrażliwa, płacze i łatwo mnie zranić. Nie różnie się od innych. Przyznaje się – jestem słaba. Ale przecież nikt nikogo nie powinien osądzać, bo nikt nie może spojrzeć na świat czyimiś oczami, to co mówię, jest prosto z serca.


Z serca płynie też pasja, coś, czego nikt za żadne skarby nie może nam odebrać. Coś, czego szukamy całe życie, ale kiedy odnajdujemy to, wiemy, że to właśnie to. Z pasji zaczęłam robić filmy i z pasją wykonuje swój zawód kierownika produkcji. Choć to taki podły zawód, który coraz lepiej rozumiem. Rodzice wychowali mnie na dobrego człowieka, ale teraz wiem, że w interesach grzeczność się nie sprawdza, oczywiście należy postępować uczciwie i kulturalnie, ale ludzie uprzejmi często muszą iść na ustępstwa, a tutaj trzeba być twardym. Kobietom w tym świecie jest znacznie trudniej. Uczę się tego.


Cudem są też marzenia. Późno zorientowałam się, że nie mają żadnej wielkiej mocy, magicznego sprawstwa, nie są nieosiągalnymi gwiazdkami z nieba. To po prostu, tylko i wyłącznie rzeczy, które trzeba zrealizować, tylko po to, aby je spełnić. Kiedy marzenia stały się planami, wszystkie realizowałam w mgnieniu oka. Chciałam rzeczy nieosiągalne, miałam je. Spełnianie marzeń dawało mi szczęście. A wtedy będąc sama, w Warszawie zrozumiałam, że szczęście jest prawdziwe, tylko wtedy, kiedy je dzielimy z innymi.
Nie wszystko w życiu musi mieć sens.
Ale absolutnie wszystko, co robimy, ma określony wpływ na nasz świat wewnętrzny i każdym działaniem tworzymy naszą rzeczywistość. Choć najważniejszym decyzjom w życiu nie towarzyszą fanfary, czasem podejmuje się je nieświadomie.

Nie wiem, dlaczego mam w życiu tyle szczęścia, może dzięki temu, że modli się za mnie moja mama. W najtrudniejszych chwilach, kiedy byłam pewna, że sobie nie poradzę czułam, że Bóg istnieje i nieważne dokąd pójdę, bo wszędzie czuje jego obecność.
Cudem jest też śmierć. Nie może być przecież mowy o prawdziwym szacunku dla życia, zarówno swojego i innych, dopóki nie stanie się twarzą w twarz z własnym przemijaniem. Kiedy się to zrobi, zaczyna się patrzeć na świat w nowy, o wiele głębszy sposób.
Cudem są też przyjaciele, którzy kochają cię za każdą twoją wadę i wywołują uśmiech, nawet jak wali się świat. Oni uczą zaufania, zarówno wzajemnego, jak i tego do siebie, bo kiedy szukamy odpowiedzi na pytania, które nas dręczą, poznajemy ludzi i nie potrzebujemy odpowiedzi.

Cudem wreszcie jest życie. Każde życie. Nawet takie, jak życie mojego brata, które jest niedoskonałe.
I cudem jest pisanie. Jeżeli nie urodziłam się po to, aby uratować brata, to jakiś wewnętrzny szelest daje znać, że mówię też jego głosem. Pierwszy pamiętnik zaczęłam pisać, jak miałam siedem lat. Zrezygnowałam z papieru w wieku 14 lat, kiedy założyłam bloga. Świadomość dzielenia się swoimi przemyśleniami z innymi dodawała pisaniu sensu. Chociaż z polskiego miałam zawsze dobre stopnie, pisać w ojczystym języku nie jest łatwo, dzielenie się swoimi przemyśleniami to wystawianie się na wstyd, a pokusa skasowania całości jest super, ale zapomnijcie każde słowo, jakie w życiu napisałam, bo dzisiaj zaczynam od nowa.

3 351 Wyświetleń
Follow:

bomba na ursynowie

Czas czytania: 3 minuty

Wracam z Łodzi do Warszawy, jest po 22, okazuje się, że ulica, na której mieszkam, jest zamknięta. Szybko dowiaduje się, że jest podejrzenie podłożenia bomby przy Ul. Zaruby, pytam, czy to bezpieczne, abym doszła do domu, słyszę, że na własną odpowiedzialność. Na ulicy mnóstwo ludzi, karetka, straż pożarna, kilka radiowozów policyjnych, wóz saperski — nie robi to jednak na mnie wielkiego wrażenia, widok jak zwyczajny plan filmowy. Spotykam sąsiadów, od których dowiaduje się, że ewakuowano mieszkańców z bloku obok, bo ktoś zadzwonił, że jest bomba.

Trochę zaczynam czuć powagę sytuacji. Na dobre orientuje się, że to nie żarty, kiedy odbieram kilka telefonów z pytaniami, czy żyje i czy wszystko u mnie w porządku. Albo to ci, którzy uważnie obserwują media, albo ci, których na mnie zależy. To teraz bez znaczenia, bo taśmy policyjne coraz bardziej przesuwane są w stronę bloku, w którym mieszkam, policjanci informują, że polecają pójście do domu. Obiecujemy z sąsiadami informować się i budzić w razie, gdyby ewakuacja niezbędna była również w naszym bloku.

Wchodzę do domu. Siadam na wersalce i myślę sobie jakie życie jest kruche. Rozglądam się po 24-metrowej kawalerce, która spełnia funkcje tymczasowego domu, mimo że w żadnym stopniu nie jest moja i mam refleksje nad tym, co właściwie należy do mnie i ile warte są te wszystkie przedmioty, którymi się otaczam. Na poważnie zastanawiam się, co wzięłabym ze sobą, gdyby ktoś kazał mi natychmiast stamtąd wyjść. Myślę o komputerze, dokumentach, książkach i dyskach, ale po chwili zdaje sobie sprawę, że w razie nagłego wypadku, nikt nie pozwoli mi spędzić kilkunastu minut na myśleniu i pakowaniu rzeczy. Koniec końców zostanę sama ze sobą i wychodzi na to, że to wszystko, co mam.

Doznaje olśnienia, bo nie komputer, zdjęcia, dyski, książki, pamiętniki, a myśli, wspomnienia, marzenia, pamięć i nadzieja to wszystko, czym jestem i co powinnam pielęgnować. Pierwszy raz tak dosadnie zdaje sobie sprawę, że nie w rzeczy należy inwestować, a w doświadczenia, siebie i ludzi wokół. Podczas ewakuacji nie muszę zabierać tych wszystkich rzeczy, bo są one głęboko we mnie i zabrać ich nie może nikt. W dodatku mam wrażenie, że coś we mnie pęka i, że cała wypełniam się wdzięcznością, i nagle przed oczami pojawiają się możliwości, i już wszystko wiem, i chcę zacząć działać, i dziękować i…

Moją ekscytację przerywa wiadomość od sąsiadki, że sytuacja opanowana, bo bomba okazała się atrapą. Informacja ta, to nie dość, że ulga, ale też poczucie, że mam ogromne szczęście mając takich sąsiadów, od których zawsze mam wsparcie, nawet jak mimo braku czasu nie widujemy się tygodniami. Doceniam też wszystkich, którzy bali się o moje zdrowie, dzwoniąc i pisząc w trakcie akcji, która trwała niespełna 2 godziny.

Sytuacje, jak ta z bombą zdarzają się pewnie nagminnie na całym świecie, ale zawsze wydaję nam się, że są gdzieś daleko i nie spodziewamy się, że kiedykolwiek mogą nas dotyczyć. Można więc tę akcję potraktować jak incydent, żart, pomyłkę, zapomnieć o niej, albo zobaczyć i doświadczyć małego cudu, bo kto wie, czy nie zdarzyło się to, aby chociażby jedna osoba, doceniła i przemyślała to, co ma i co naprawdę jest ważne?

Bo gdyby zabrano ci wszystko co masz materialnie, to czy pozostałbyś nadal szczęśliwy?

45 040 Wyświetleń
Follow: