ŻYCIE

Zrzut ekranu 2015-04-23 o 23.04.53

Nie planowałam umierać. Przynajmniej nie dziś.

Czas czytania: 6 minuty

Dobry plan jest ważny. Trzeba wiedzieć co, kiedy i w jakiej kolejności powinniśmy zrobić. Dzisiaj, jutro, za rok. Są jednak rzeczy, których się nie planuje. Na przykład umierania. A jeśli już, to wyobrażamy je sobie wśród gromadki wnuków, z siwymi włosami, obok miłości swojego życia i z poczuciem, że osiągnęliśmy wszystko o czym marzyliśmy. To nie jest jednak takie proste, bo chęć życia się nie starzeje, nie maleje z ilością lat i nie ustaje bez powodu. Przeciwnie, myślę, że z wiekiem, nabierając doświadczenia, poznając świat i ludzi chcemy żyć jeszcze bardziej, dłużej, pełniej, lepiej. Dlatego kiedy wali nam się grunt pod nogami, zaczynamy panikować, zastanawiać się czy zrobiliśmy wszystko co chcieliśmy i czy rzeczywiście każdy dzień przeżyliśmy w pełni. A ponad wszystko obiecujemy sobie, że „dziś zacznę żyć lepiej” jednocześnie zadając pytanie „ile 'dziś’ mi jeszcze zostało?”.


NIE TERAZ

raindrops-828954_640

Proszę nie teraz! Nie teraz, kiedy właśnie dopiero zaczynam realizować swoje marzenia, teraz, kiedy wiem co jest dla mnie dobre, kiedy wiem kim jestem i czego chcę, kiedy ja dopiero zaczynam żyć… błagam nie teraz. Ja naprawdę będę się już dobrze odżywiać, rzucę wszystkie nałogi, zacznę się modlić, będę jeszcze lepsza tylko proszę nie odbieraj mi możliwości życia właśnie teraz. To były moje myśli niespełna dwa miesiące temu. Oddałabym wtedy wszystko, aby z mojego uda zniknęła paskudna zmiana. Dzwoniąc z płaczem do rodziców, po prostu czułam, że coś jest nie tak, że wszystko się wali, że tracę grunt. A przecież dopiero spełniłam swoje marzenie o pracy przy filmie fabularnym, przecież miałam pieniądze, byłam wśród ludzi, których kocham, miałam wszystko i jeszcze więcej do zrobienia. To po prostu nie pasowało do reszty. Kiedy wpisałam w google grafika objawy, zobaczyłam zdjęcia dokładnie tego samego co miałam na udzie z podpisem: rak. Byłam przerażona. Myślę, że nie da się opisać tego uczucia. Mało tego – ja dziewczyna, która unika lekarzy jak ognia, nigdy nie była w szpitalu, a jedyny regularny kontakt z medycyną to gabinet dentystyczny, pierwsze co powiedziałam to: wolę umrzeć niż dać sobie coś wyciąć. Później było tylko gorzej, moja panika i strach sięgały zenitu, a rozmowa telefoniczna z mężem mojej kuzynki chirurgiem-onkologiem jeszcze bardziej mnie przeraziła. Mało tego okazało się, że moje bezmyślne podejście do ubezpieczenia zdrowotnego, którego nie mam od paru lat to już nawet nie głupie, ale pozbawione jakiegokolwiek rozsądku. Jak zawsze myślę pozytywnie, tak wtedy zawalił mi świat. Cóż, za trzy tygodnie miałam pojechać do Słupska na konsultacje, wycięcie „tego” oraz oddanie do badań. Nie było bowiem żadnego innego wyjścia, chociaż siłą podświadomości chciałam pozbyć się tego „cholerstwa”, to jednak tym razem nie było takie proste.

Trzy tygodnie to długo, zwłaszcza, ze musiałam na to patrzeć każdego dnia. Sprawy jednak potoczyły inaczej. Chciałabym napisać teraz, że to zniknęło samo i nie musiałam przeżywać tego co było dalej, ale tłumaczę sobie, że tak miało być.

Zarówno, kiedy w moim życiu dzieje się coś dobrego, jak i złego cały świat o tym wie. Zaczynając od sąsiada, przez pracę, przyjaciół i wreszcie zaprzyjaźniony salon kosmetyczny, a w nim najukochańszą i najpiękniejszą kosmetyczkę na całym świecie. Tu poznajcie Anię, bo to ona poleciła mi lekarkę, a jednocześnie w jakiś sposób uratowała życie. Nie minęły dwa dni jak znalazłam się na konsultacji.


POCZEKALNIA 

crying-492892_1280

Poza czekaniem na wyniki to miejsce zmieniło mnie na zawsze. Bo chciałam wejść i nie chciałam, chciałam wiedzieć i nie chciałam, chciałam to mieć za sobą i nie chciałam. Tylko to, czego chciałam i nie chciałam nie miało żadnego znaczenia, bo musiałam tam wejść. Zanim jednak to się stało spędziłam w tej poczekalni godzinę… już teraz wiem jak długo może trwać godzina. I zostałam sama, ja i mój paniczny strach, i moje łzy jak grochy, i mój zamęt i moje szlochanie. A jeszcze przecież nie weszłam do środka. Ja pozytywnie myśląca, krzycząca o dobrym nastawieniu, o walce o siebie, a wystarczyła mi godzina żeby się poddać. Ja człowiek, nie ja skała.

„Katarzyna Stefańska wejdzie” – słyszę donośny, zachrypiony głos i chcę uciec jak najdalej stąd. Zamykam oczy i nie wstaje. Może to sen i zaraz się obudzę. „Stefańska jest tutaj?” Dobra, to nie sen. Idę.  Piętnaście minut zajęło mi powiedzenie pani Doktor, co i gdzie jest, a następne minuty pokazanie „tego”. „No, nie wygląda to dobrze” mówi pani Doktor, a ja czuje, że zapadam się pod ziemię. Biorę jednak oddech i pytam: „Czyli umrę?”. Pani Doktor mówi, że musi się temu przyjrzeć, a to nie jest odpowiedź na moje pytanie. Mijają minuty, a mi się wydaje, że lata. „Trzeba to wyciąć i dać do badania” pytam więc jak wariat: „Czyli umrę?” Czuje na sobie wzrok pielęgniarki, obie z lekarką jednak milczą. Zajebiście, czyli umrę – myślę. No to pozamiatane. Zaczynam ryk i panikę.

Pielęgniarka łapie mnie za rękę chcąc mnie uspokoić, wyrywam się, chodzę po gabinecie, krzyczę, płaczę, lamentuje… nagle słyszę: „Uspokoi się wreszcie? Co robi w życiu?” odpowiadam, że pracuje w produkcji filmowej, że mam marzenia… „To w produkcji filmowej pracuje i się boi? Siądzie i się uspokoi. Będzie dobrze”.


OCZEKIWANIE

hospital-834336_1280

„I po bólu, nie ma, teraz na wyniki czeka i przyjdzie do szpitala szwy zdjąć. Za dwa tygodnie wynik będzie. I cieszy się życiem, bo nikt nie wie ile mu zostało” słowa Pani Joli pielęgniarki brzmiały jednocześnie jak cytat i jak rada na przyszłość. Tylko ile przyszłości mi zostało?

Między jednym opatrunkiem a drugim planuje kolejne lata, robię listę 100 rzeczy, które muszę zrobić przed śmiercią, obiecuje sobie wiele jak tylko okaże się, że jestem zdrowa. A ponad wszystko wierzę, że jestem.

Dwa tygodnie mijają szybko. Pani Doktor na urlopie, dzwonię więc na numer, który mi podała. I znów dzwonię i nie dzwonię. Ręce mi się trzęsą. Słyszę w słuchawce: „Pani Kasiu jeszcze nie ma wyniku, proszę zadzwonić po 18, albo najlepiej jutro”. Nie wiem czy to dobrze czy źle, nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Udaje, że zapominam i zaczynam pracę. Godzina 19:00 dzwoni telefon, numer nieznany. „Dzień dobry, ja dzwonię ze szpitala w sprawie wyników.” Pauza. I całe życie przelatuje mi przed oczami, i nogi mam jak z waty, i siadam na chodniku. „Są już Pani wyniki i ja dzwonię, bo Pani Doktor mówiła, że Pani panikuje bardzo.” Pauza. Może oddam narządy chociaż, myślę. Sekundy pauzy trwają jak godziny. „I chodzi o to, że nie ma Pani raka, ani nic złego się nie dzieje. Jednak dobrze, że pozbyła się Pani tego, bo nie było to dobre”. I czuje jakby zatrzymał się czas. I ktoś nagle podarował mi nowe życie, jakbym urodziła się od nowa, jakbym złapała pierwszy oddech. „Halo, jest pani tam?” No przecież jestem, myślę, choć moja pauza trwała pewnie dłużej niż powinna. A potem krzyczę do słuchawki, że dziękuje, że jestem szczęśliwa i że to najlepsza wiadomość w moim życiu.


OD POCZĄTKU

pool-1617337_1280

Ta sytuacja nauczyła mnie przede wszystkim wdzięczności oraz poczucia kruchości czasu. Wdzięczności, bo każdego dnia jest za co i za kogo dziękować, czym i z kim się cieszyć. A kruchości czasu, bo w trakcie tego co się działo, na własnej skórze przekonałam się, że czas jest nie policzalny, że minuta może trwać godzinę, a godzina wieczność.

Bez względu jednak na to ile czasu mamy przed sobą, to i tak zawsze za mało aby osiągnąć, zobaczyć i przeżyć wszystko. Chyba, że zrobimy świadomą selekcje i nasze „wszystko” ograniczy się do tego czego tak naprawdę chcemy, o ile rzeczywiście czegoś chcemy, bo kiedy naprawdę zaczynamy się nad tym zastanawiać okazuje się, że jest później niż nam się wydawało.

3 330 Wyświetleń
Follow:

Jestem za życiem. #czarnyprotest

Czas czytania: 4 minuty

Miałam to szczęście niedawno być w Amsterdamie. Poczułam się tam wolnym człowiekiem. Kimś, kto może sam o sobie decydować. Mogłam wejść do kawiarni i zajarać blanta, ale mogłam też porozmawiać z ludźmi, którzy mają prawo robić to, czego właśnie chcą. W zgodzie z własnym sumieniem mogą pracować uprawiając seks, mogą przerwać swoje życie i mogą dokonać aborcji. Czy przez to są ludźmi gorszego sortu? Czy to daje nam prawo decydować o tym, że są źli albo zepsuci? Zdecydowanie nie. Bo nic nam do tego, jakie decyzje podejmują ludzie. Możemy się z nimi nie zgadzać, możemy ich nie rozumieć, ale w żadnym wypadku nie mamy prawa ich oceniać, dlatego, że nie przeżyliśmy tego co oni i nie jesteśmy w ich położeniu. Będąc tam pomyślałam, że to moje miejsce nie ziemi. Nie dlatego, że chciałabym zostać prostytutką czy swobodnie dokonać aborcji, ale dlatego, że jestem wolnym człowiekiem, który może decydować o sobie. Tak poczułam się ponad 1000 km od Polski. Tak nie czułam się nigdy w Polsce, choć nazywam się Polką i kocham swoją ojczyznę, mimo, że czasem jej nie rozumiem. I jako patriotka nie mogę godzić się na to, co funduje nam właśnie teraz władza. Jestem bowiem za życiem – wolnym życiem.


NIE PRZYKRYWAJ SIĘ WIARĄ

jesus-1250023_1280

Wierzę w Boga. I uważam, że Bóg oraz wiara ma dużo wspólnego z protestem, który dzisiaj odbywa się na ulicach w całej Polsce. Bo to bowiem Bóg dał nam rozum i możliwość podejmowania decyzji. To Bóg też sprawił, że mamy umiejętności i technologię wczesnego wykrycia wady płodu. To Bóg też dał nam sumienie i wolność, o których tak często zapominają ludzie, którzy uważają, że mają prawo decydować za mnie. Miałam tą okazję wychowywać się w rodzinie, gdzie mój brat jest dzieckiem autystycznym. Cudownym, 35-letnim mężczyzną, którego uśmiech wyraża milion słów. Ale miałam też okazję obserwować i obcować wśród rodzin, które mają nie jedno, a dwójkę chorych dzieci. Rodzin to dużo powiedziane, bo zdarzało się tak, że mężczyzna odchodził, twierdząc, że nie umie poradzić sobie z sytuacją, która miała miejsce. Zaczynał nowe życie, zostawiając rodzinę na pastwę losu. To jeden przypadek z wielu, może bardzo skrajny, bo spotykałam i szczęśliwe spełnione rodziny z chorymi dziećmi. Ale to nie zmienia faktu, że od 1989 roku, roku w którym się urodziłam, żyjemy w wolnej Polsce. Kraju o który walczyli nasi przodkowie. Uważam, że wprowadzenie w życie ustawy, o której mowa to zniewolenie. To odebranie nam głosu. Nam zarówno mężczyznom jak i kobietom, bo często zapominamy, że życie bywa przewrotne czasem musimy trudne decyzje podejmować samemu, a czasem głos mają dwie osoby. Nie wiem czy moje sumienie pozwoliłoby dokonać aborcji, ale chcę mieć prawo decydowania o sobie i o moim przyszłym dziecku. Bo zgadzam się, że każde stworzenie jest nowym życiem, ale jeśli to życie musiałabym pochować zanim wzięłoby pierwszy oddech to chcę zaoszczędzić tego sobie i jemu. I jeśli to życie miałoby być przykute do łóżka, oddychające za pomocą jedynie aparatury to chcę mieć prawo decyzji. Możesz mnie oceniać i potępiać, ale nie możesz odebrać mi wolności. Nikt oprócz wspomnianego wyżej Boga nie ma prawa karać mnie za wybór, który sama uważam, że jest dobry.


STOP

flag-792067_1280

Nikt oprócz matki, która rodzi martwe dziecko, która poświęca całe życie dla swojego dziecka, która wreszcie dowiaduje się od lekarza, że jej dziecko nigdy samo nie weźmie oddechu nie wie jak wielka to jest tragedia. Ani ja, ani z całym szacunkiem Panowie i Panie rządzący naszym krajem. Już dawno przestałam wierzyć, że moje Państwo w czymkolwiek mi pomoże, proszę tylko aby nie przeszkadzało mi być wolnym człowiekiem. Uważam, że to, że musimy wychodzić na ulicę w takiej sprawie to skandal, to zniewaga, to brak szacunku i przede wszystkim wstyd. Wstyd zwłaszcza dla Was Drodzy posłowie. Bo nie macie tyle odwagi, żeby spojrzeć w oczy rodzinom z chorymi dziećmi, którym nie dajecie żadnego wsparcia. Tomek – mój brat dostaje od Was co miesiąc 400 zł renty, która nie wystarcza ani na leki, ani na pieluchy, ani na benzynę, nie mówiąc już o rehabilitacji, wczasach czy godnym życiu. Moi rodzice musieli całe swojego życie pracować, żeby utrzymać rodzinę, nic nie dostali za darmo. A niespełna rok temu chcieliście odebrać im legitymację osoby niepełnosprawnej, dzięki której możemy parkować na miejscu uprzywilejowanym. Może zamiast zastanawiać się nad zaostrzaniem ustaw, zajmiecie się już chorymi dziećmi i zamiast karać wyjątkowo dacie coś od siebie? Nie wstyd Wam jak odwracacie wzrok, kiedy protestują rodziny z chorymi dziećmi, a walczycie o kary więzienia dla niewinnych ludzi?

Jest mi przykro, że żyje w kraju, gdzie traktuje się mnie jak przestępce, gdzie odbiera mi się prawo głosu, gdzie wreszcie przestaje czuć się bezpiecznie. Przykro mi, że jako argument nadrzędny dajecie wiarę, nie mając o niej żadnego pojęcia, bo jestem przekonana, że żadne z Was nie przeczytało ze zrozumieniem Pisma Świętego. Przykro mi, że zamiast iść przodu, cofacie się i przykro mi, że zmuszacie mnie do cofania się również.  Przykro mi wreszcie, że zastanawiam się czy nie jest lepszym pomysłem uciec i przyjąć obywatelstwo kraju, w którym moje słowo jest coś warte.

Moja/Wasza Biblia:

Gdyby ktoś zrodził nawet stu synów 
i żył wiele lat, 
i dni jego lat się pomnożyły, 
lecz dusza jego nie nasyciła się dobrem 
i nawet pogrzebu by nie miał – 
powiadam: Szczęśliwszy od niego nieżywy płód, 

bo przyszedł jako nicość 
i odchodzi w mroku, 
a imię jego mrokiem zakryte; 

 i nawet słońca nie widział, 
i nie wie niczego; 
on większy ma spokój niż tamten. 

Stary Testament Księga Koheleta 3:6

3 599 Wyświetleń
Follow:

Pasażer na gapę.

Czas czytania: 4 minuty

Poznajcie mężczyznę dzięki któremu zaczęłam grać na pianinie. On sprawił, że poznałam niezwykłą poezje Adama Zagajewskiego i Julii Hartwig oraz, że regularnie słucham kompozycji Mozarta. A przede wszystkim człowieka, który wzbudził we mnie niesamowite pokłady ambicji i wiary w siebie. Szkoda, że nigdy nie poznałam go osobiście, ale jeśli ktoś daję energie, kiedy nie ma go na świecie, to czy powiesz mi, że nie warto być dobrym, kiedy tu jesteśmy?

To, że nic nie dzieje się bez przyczyny wiedziałam od dawna, ale tego, że w ten paskudny piątkowy wieczór poznam tak wyjątkowego pasażera na gapę, nie mogłam się nawet spodziewać.


POROZMAWIAJ Z NIEZNAJOMYM

tokyo-1536844_1280

Pociąg. Trasa Warszawa-Kraków. Biegnę w deszczu, jak zwykle spóźniona i jak zwykle z nadzieją, że popracuje. Wchodzę do przedziału oszołomiona niemal prosto po zabiegu w szpitalu, próbuje poskładać oddechy. Witam się z innymi pasażerami. Siadam, otwieram laptop, zakładam słuchawki i oddaje się lekturze scenariusza. Przede mną siedzi młody chłopak, który czyta książkę w formacie A4 tak grubą, że wydaje mi się, że ma z milion stron. Chcę się skupić na czytaniu, ale usilnie próbuje podejrzeć tytuł (zawsze to robię). Dobra wracam do scenariusza. Boże, co za książka może mieć tyle stron. Dobra wracam do scenariusza. Czytam. Po kilku minutach widzę machanie chłopaka siedzącego naprzeciwko mnie. Ściągam słuchawki.  „Cześć! Jestem Tomek. Fajny masz tatuaż, co oznacza?” Popracowałam, myślę. A więc przechodzimy do ideologii życia, mojego bloga, pracy i wreszcie przewartościowania wszystkiego przez ostatnie zdrowotne wydarzenia. „A ty Tomek? Kim jesteś?” Pytam. Pani po prawej uśmiecha się nieśmiale (Pani okaże się lekarzem-kardiologiem). „Ja jestem studentem medycyny i będę lekarzem chorób immunologicznych. Właśnie czytam książkę o układzie.” Odpowiada pewny siebie. Zamykam laptopa, gdyż już wiem, że nie popracuje.

Z Tomkiem przegadaliśmy trzy godziny. Do rozmowy w pewnym momencie włączyli się wszyscy pasażerowie. Każdy ciekawy, każdy mądry, każdy miał jakąś prawdę, którą chciał się podzielić. Właśnie tu i właśnie teraz. Chociaż wszyscy byliśmy tak różni od siebie to jednak tak sobie bliscy. Scena jak z filmu. Rozmawialiśmy o książkach, o filmach, o pasjach, o swoich zawodach, o planach na przyszłość i o podejściu do życia. To nie była rozmowa sześciu Polaków o tym, że pogoda jest do dupy, że politycy nas okradają czy, że jest tak cholernie ciężko żyć. Wręcz przeciwnie. Mówiliśmy o tym, jak żyć dobrze, jak cieszyć się z małych rzeczy, jak dużo nas łączy.

Może jest tak, że przyciąga się ludzi, takich jakich chcemy spotkać. A może po prostu warto rozmawiać z nieznajomymi i może czasem warto ściągnąć słuchawki aby poznać drugiego człowieka.


ABSOLUTNIE MISTRZ

05.03.2010 KRAKOW . PROFESOR ANDRZEJ SZCZEKLIK Z COLLEGIUM MEDICUM UJ , KIEROWNIK II KATEDRY CHOROB WEWNETRZNYCH FOT. KRZYSZTOF KAROLCZYK / AGENCJA GAZETA
05.03.2010 KRAKOW . PROFESOR ANDRZEJ SZCZEKLIK Z COLLEGIUM MEDICUM UJ , KIEROWNIK II KATEDRY CHOROB WEWNĘTRZNYCH, FOT. KRZYSZTOF KAROLCZYK / AGENCJA GAZETA

Oprócz tego, że każdy z tych pasażerów dał mi jakąś nową energię i podzielił się bezcenną wiedzą, to sam Tomek podarował mi dużo więcej. Mianowicie polecił mi książkę, wywiad rzeka ze swoim mistrzem profesorem Andrzejem Szczeklikiem. Z taką pasją opowiadał o tym człowieku, że poczułam wielką chęć poznania go. Chociaż w mojej biblioteczce jest przynajmniej kilka książek, które czekają na odpowiedni moment, to wiedziałam, że „Słuch absolutny. Andrzej Szczeklik w rozmowie z Jerzym Illgiem” to pozycja, która nie może czekać.

Profesor to lekarz, artysta, poeta i człowiek wielu talentów w jednej osobie. To, że leczył najwybitniejszych polskich pisarzy i artystów, takich jak: Lem, Miłosz, Wajda czy Szymborska pewnie nie zachęci Was do lektury. Ale już to, że podniósł medycynę do rangi sztuki, był absolutnie wyjątkowy i to, że człowiek był dla niego najważniejszą jednostką na świecie już powinno. Z książki dowiecie się, że był tak bardzo daleki od nepotyzmu, że na złość rodzicom nie chciał być lekarzem. Ponadto Andrzej Szczeklik porwie Was swoim poczuciem humoru i podejściem do życia. To człowiek dla którego pieniądze nie miały żadnego znaczenia, gdy w grę wchodziło ludzkie życie. A jego książki „Katharsis” czy „Kore” do dziś są bestsellerami. Dodam tylko, że był osobą tak skromną, że nie lubił gdy ktoś zwracał się do niego Panie profesorze, a sam o sobie mówił „zwykły”.

Gdybym mogła to chciałabym go uściskać, ale przecież to on swoimi słowami obejmuje mnie za każdym razem, kiedy sięgam do książki. To ktoś, kto rozbawia mnie do łez, ale i pokazuje, że jedyna warta inwestycja to ta w ludzi, ale też żeby inwestować w ludzi, trzeba zainwestować w siebie.


Albert Einstein mówił: „Są dwie dro­gi, aby przeżyć życie. Jed­na to żyć tak, jak­by nic nie było cu­dem. Dru­ga to żyć tak, jak­by cu­dem było wszystko.” Zwykła podróż pociągiem może być tylko przemieszczaniem się z miejsca A do miejsca B. Ale może być też tak, że to tam wydarza się mały cud. Cud, który sprawia, że nasze palce dotykają klawiszy. Cud, że nasze oczy widzą muzykę. Cud dzięki, któremu chcemy bardziej, więcej, mocniej i lepiej.

1 280 Wyświetleń
Follow:

Boję się, terrorysto!

Czas czytania: 3 minuty

Bo przecież o to ci chodziło prawda?

To moje pierwsze wakacje od wielu lat. To mój pierwszy wyjazd w tak wiele miejsc, w tak krótkim czasie. Pierwszy raz ponadto jadę sama. I pierwszy raz niestety naprawdę się boję. Cały czas powtarzam sobie jednak, że nie można dać się zwariować, że to po prostu kwestia bycia w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie i, że mimo iż będę w miejscach, w których w ostatnim czasie roiło się od ataków terrorystycznych to nic złego się nie stanie. Ale… właśnie to Ty sprawiłeś, że pojawiają się jakieś ale. Dlatego:


Kochany terrorysto….

Zrzut ekranu 2016-07-29 o 17.23.47

Ja jestem tylko zwykłą dziewczyną z Krakowa, a Ty jesteś zwykłym chłopakiem skądinąd. Obydwoje w coś wierzymy, obydwoje mamy jakieś ideały, rodzinę i przyjaciół. Tak jak ja, Ty przecież lubisz czuć się szczęśliwym, choć pewnie zupełnie inne rzeczy nas cieszą. No ale.. i mi, i Tobie jest fajnie na przykład, kiedy jest ciepło, kiedy wokół jest dobre jedzenie i ludzie, którzy nas cenią. Napewno masz też jakieś pasje – oglądanie filmów, czytanie książek, sport jakiś. Wspominam o pasji, bo ona jest zawsze takim impulsem do życia. Jeśli jej nie masz, to koniecznie musisz w sobie odnaleźć. Ale dobra przejdźmy do sedna. Bo chodzi o to, że pewnie w wielu kwestiach się nie zgadzamy i mamy inne patrzenie na świat, no ale przecież z tego powodu ja nie załatwiam sobie broni i nie strzelam gdzie popadnie. Trochę mnie to boli i jest mi przykro, że giną ludzie, tak zupełnie bez powodu. Spójrz, przecież to takie dziecinne, takie pozbawione sensu i logiki. Kiedy zabijasz innych ludzi, jakieś władze danego kraju zabiją wreszcie Ciebie, i już nigdy się nie zakochasz, nie skoczysz na bungee i nie odkryjesz nowych miejsc na świecie. Po prostu umrzesz i już Cię nie będzie. Czy to ma sens? No dobra, w sumie może pójdziesz do tego swojego nieba, gdzie będziesz wychwalany i lubiany OK! Ale co kiedy okaże się, że tego nieba nie będzie? A Ty zabiłeś wielu ludzi i sam siebie? Sprawiłeś przykrość nie tylko czyimś bliskim, ale i swoim. Po co ryzykować własnym życiem? Mi się wydaje, kochany terrorysto, że to zbyt duże ryzyko, zwłaszcza, że nie wiesz do końca jak jest. I jeśli mogę Ci radzić, to nie warto go podejmować. No bo zobacz… może właśnie wysadzasz się wśród ludzi, którzy pracują nad lekiem na raka? Nie wstyd Ci? A jak ktoś z Twojej rodziny zachoruje? Nie można być takim lekkomyślnym egoistą, trzeba trochę przyszłościowo podchodzić do świata. A Ty jesteś napewno fajnym gościem… i możesz mieć fajne dzieci, i możesz podróżować, i możesz odkrywać, i możesz budować. Życie jest naprawdę fajne, wystarczy tylko chcieć je przeżyć i nie zabierać innym tej możliwości. Poza tym patrz jak dużo zła jest na świecie poza terroryzmem: głód, ubóstwo, bieda, nieuleczalne choroby, gwałty na dzieciach, katastrofy, anomalia pogodowe. No weź, nie komplikujmy sobie tego jeszcze bardziej.  Umówmy się tak: Ja szanuje Ciebie i nie robię Ci krzywdy, Ty w zamian szanujesz mnie i nie robisz mi krzywdy. To chyba uczciwy układ. I ja jadę spokojnie odpocząć, odkrywać nowe miejsca, poznawać ludzi, a Ty w tym czasie pomyśl o czymś fajnym, może o jakiejś ładnej dziewczynie? Albo o nowej pasji?

Z pozdrowieniami,

K.


 

2 326 Wyświetleń
Follow:

Mężczyzna mojego życia.

Czas czytania: 4 minuty

To facet. Jednak nie byle jaki, ale absolutnie wyjątkowy i niepowtarzalny. Nikt tak jak on nie potrafi mnie wesprzeć, uspokoić i dać nadziei. Paradoksalnie jednak nikt tak jak on nie potrafi wyprowadzić mnie z równowagi, rozwścieczyć i doprowadzić do szału będąc przekonanym, że tylko on ma racje. Pewnie wynika to z tego, że mamy takie same charaktery – walczymy o swoje, jesteśmy uparci i zawsze pozytywnie nastawieni.


Pamietam, kiedy byłam mała czytał mi bajki na dobranoc. Zawsze rozkładaliśmy je na czynniki pierwsze. Wszystkie postacie, latające dywany i potwory. Mój pokój w dzieciństwie był miejscem, o którym marzyło nie jedno dziecko – wielka bajkowa fototapeta z lasem, mnóstwo kolorów, cały regał bajek i kosze różnych zabawek. Choć z tym to akurat różnie bywało. Nie wiem czy to było świadome, ale moi rodzice nigdy nie kupowali mi topowych zabawek takich jak Furby, prawdziwa lalka barbie, ken, lalka nenuco czy oryginalne tamagotchi. Uczyli mnie jednak, żeby w tej dostanej podrobionej zabawce widzieć zalety i, że trzeba tak po ludzku cieszyć się, że się ma cokolwiek oraz to, że nie zawsze ma się to czego się chcę.  Trochę obciachem było bawić się podróbkami, ale myślę, że nikt wtedy nie dał mi odczuć, że jestem gorsza. Dzisiaj mogłoby być różnie.

IMG_0477

To właśnie też mężczyzna ze zdjęcia kupił mi pierwsze radio z czerwonym guziczkiem i słuchał cierpliwie nagranych przeze mnie audycji 5 – latki. Kiedy skończyłam 8 lat, jeździliśmy jak szaleni na wycieczki rowerowe. Już wtedy ufałam mu w stu procentach, były nawet tajemnice, o których nie wiedziała mama. A to, że przed obiadem zajadaliśmy się lodami, a to, że na wywiadówce okazywało się, że mam za dużo energii i zbyt dużo uwag w dzienniku, aż wreszcie to, że nie noszę aparatu na zęby czy okularów. Tato zawsze miał do mnie słabość. Czułam się przy nim bezpieczna, piękna i dowartościowana. Kiedy w wieku 9 lat spadłam z tarasu u cioci na wsi nabijając się nosem na płot, udowodnił, że liczy się z moim zdaniem i nigdy nie pozwoli mnie skrzywdzić. Krew tryskała z mojej malej buzi, mama krzyczała, żeby dzwonić na pogotowie, ja płakałam, żeby nie wzywać lekarzy, a tata tulił mnie i mówił, że wszystko będzie dobrze. Dokładnie tak było. Zawsze było tak jak mówił. Nie pojechaliśmy do szpiatala, a po tej historii została mi maleńka blizna pod nosem. Tato akceptował mnie taką jaką byłam, choć zawsze pokazywał, co należy poprawić, jakich wad się wyzbyć. Był dla mnie partnerem, ale i najlepszym nauczycielem. Nigdy nie wpływał na moje wybory i tolerował moje małe wielkie miłości.  Byliśmy jak starzy przyjaciele, potrafiliśmy kłócić się o nie posprzątany pokój, o moje za małe zaangażowanie w naukę i o to, że powinnam pomagać mamie. A jednocześnie w sytuacjach kryzysowych zawsze był blisko i miał rozwiązanie na każdy pojawiający się problem.

IMG_0479

Tata tylko raz podniósł na mnie rękę, i w momencie zamachnięcia złamał palec. Byłam kilkuletnią rozkapryszoną dziewczynką, która śmiała się wtedy do rozpuku. Tacie nie było do śmiechu, ale zapamiętał tą lekcje do końca życia. Ja też. I on i ja w tej sytuacji przegięliśmy, ale czuwała nad nami jakaś wyższa siła, która pozwoliła zrozumieć, że obydwoje popełniliśmy błąd.

W momencie, gdy postanowiłam zostać aktorką nagrywał na kasety wszystkie moje występy w telewizji. Od zawsze kibicuje i wspiera w każdej minucie mojego życia. Cokolwiek nie postanowie, mówi: „Idź, spróbuj, zrób!” Kiedy wyjechałam do Warszawy, zostawiając w tyle wszystko i wszystkich nie było mi łatwo. Ale wystarczył jeden telefon od niego, jedna przesyłka pocztowa i jedno „Będzie dobrze”, żeby naprawił się świat. Nie wiem czy istnieje na tym świecie drugi taki facet, który na dobre i złe oraz pomimo wszystko jest w stanie tak bardzo bezinteresownie poświęcić swoje życie rodzinie. Który marzenia o podróżach, zainteresowania, pasje i talenty zakopie głęboko w ziemi, aby inni mieli lepiej. Miłość to, coś wyjątkowego, coś czego nie można kupić i nie można też stracić, bez względu na błędy jakie się popełnia. To on nauczył mnie, że wszystko da się naprawić. I rzeczy i ludzi.

1267648_654277474590614_754823542_o

Mój tata. Moja miłość. Człowiek bez, którego by mnie nie było.

Jeśli masz tatę zadzwoń do niego, przytul go, powiedz jak bardzo go kochasz. Nie w „dzień ojca”, nie kiedy będzie z nim źle i nie kiedy umrze, ale teraz, bo teraz on właśnie potrzebuje wiedzieć jak ważnym człowiekiem jest w twoim życiu. Jutra może nie być!

8 678 Wyświetleń
Follow: