NIE BĘDZIE PERFEKCYJNIE

Czas czytania: 5 minuty

Image

POSŁUCHAJ

Używamy doskonałych komputerów, bezbłędnych smartfonów, oglądamy wspaniałe filmy, dzielimy się perfekcyjnymi zdjęciami. Mamy idealnych przyjaciół, dokładnie wyprasowane ubrania, używamy przetestowanych kosmetyków i jeździmy dopracowanymi do perfekcji pojazdami. Czytamy dokładnie zszyte książki, słuchamy świetnie obrobionej muzyki i chodzimy w idealnie wyprofilowanych butach. Sami tak mocno przyzwyczailiśmy się do perfekcji, że nie przyjmujemy w swoim życiu półśrodków. Nie dajemy sobie przyzwolenia na brzydotę, bród, niedoskonałość i popełnianie błędów. Są w końcu takie, które przypłacić można życiem. Najczęściej tym, które obserwują i oceniają nasi znajomi. Wystawiając się na krytykę, nie chcemy dać po sobie poznać braku zaangażowania, ambicji czy braku staranności. Przecież to nie my jesteśmy tymi niezorganizowanymi, nieodpowiedzialnymi, niegodnymi zaufania ludźmi, o których słyszymy, a czasami sami wspominamy. Boimy się, co pomyślą inni, bo sami w ocenie jesteśmy bardzo surowi. Każdego dnia z uporem maniaka pozbywamy się empatii, zrozumienia, cierpliwości i przyzwolenia na uczenie się innych. Oczekujemy, że ludzie wokół nas będą poważni, błyskotliwi i doskonali, a jednocześnie wyrozumiali i przychylni. Nie wiem jak ty, ale ja ostatnio tak bardzo boję się opinii innych ludzi, że wielu rzeczy nawet nie zaczynam robić. Tak bardzo skupiłam się na wypracowanym wizerunku, że dokładnie obmyślam każdy ruch, aby ten perfekcyjnie stworzony wizerunek nie został nadszarpnięty. Żeby przypadkiem ktoś nie pomyślał, że jestem inna, niż to jak mnie widzi, jak o mnie mówią, jak wykreowana jestem w internecie i jaką chce, aby mnie inni widzieli. Bardzo precyzyjnie dążyłam do tego, gdzie jestem teraz i doskonale wiem, jakie sprawiam wrażenie. Wydaje się być bardzo pozytywną, pełną energii i uśmiechu kobietą. Wydaje się mieć idealną pracę, rodzinę i przyjaciół. Wydaje się, że dostaje wszystko, czego pragnę, że próbuje ciągle, nigdy się nie poddając. Wydaje się, że słowa, które pisze, wychodzą lekko z mojej głowy, a życie przychodzi mi z łatwością. Tak bardzo przyzwyczaiłam się do tego, że większość tak myśli, że ukryłam prawdziwą siebie gdzieś głęboko. Bo właściwie, po co ją sprzedawać światu?

Z definicji coming out to ujawnienie własnej orientacji seksualnej, wystawienie się na publiczną ocenę i pozbycie zbędnego balastu, który ciążył przez te wszystkie lata, kiedy nie byliśmy do końca sobą. A ja myślę, że coming out to również ujawnienie prawdziwego siebie. To odwaga bycia sobą, bez względu na to, co pomyślą inni. To wyjście z szafy tej zbudowanej we własnej głowie.


ALE

Ten nagły coming out i odkrycie samej siebie jest wynikiem ostatnich wydarzeń. Niedawno w moim życiu pojawił się psycholog kliniczny Jordan Peterson. Dzięki jego wskazówkom dokonałam głębokiej analizy swojej przeszłości. Nie jest to żaden sposób psychoterapii, a jedynie przywoływanie wspomnień z różnych okresów życia. Takich, które zapadły nam w pamięci, bez względu na to, czy są one pozytywne, czy negatywne. To pewnego rodzaju spisanie własnej autobiografii ze wspomnień, które jesteśmy w stanie przywołać. Wspominam o tym dlatego, że Peterson kontrowersyjnie twierdzi, że bez tego wszystkie kroki, dzięki którym idziemy do przodu, są przypadkowe i nieprzemyślane. Bowiem nasza reakcja na sytuacje, z którymi zmagamy się obecnie, jest wypadkową tych okoliczności, które już się wydarzyły. Brzmi logicznie, pomyślałam, a że pisanie to coś, bez czego moje życie nie istnieje, to spisałam własną biografię. Co ciekawe wynika z niej, że odwaga, pewność siebie, wiara w siebie i własna siła to coś, co straciłam ze względu na innych ludzi. I nikogo nie mam zamiaru obwiniać, bo pozbycie się tych cech to była moja decyzja. Jak byłam mała, to byłam wyższa, niż inne dziewczynki. To sprawiło, że świadomie zaczęłam się garbić. Moja odwaga wychodzenia na scenę i przełamywania tremy, z czasem stały się dziwactwem. Pewność siebie latami zamieniała się na oczekiwaną przez innych skromność. A siła ulatniała się, gdyż wzbudzała wstyd i odmienność. Latami sama wmawiałam sobie, że nie mam prawa popełniać błędów, bo ludzie będą mnie z nimi utożsamiać. Kiedy przywoływałam własne wspomnienia, zaczęłam zastanawiać się, gdzie jest ta mała, silna i odważna dziewczynka, której było wszystko jedno, co pomyślą inni?

To nie jest tak, że nagle jestem zupełnie kimś innym. Że zabiłam tą małą dziewczynkę i ona nie istnieje. Że jestem kimś, kogo nie poznaje w lustrze. Nie jest tak. Jestem dokładnie taka, jak myślisz, pozytywna, zwariowana, pełna uśmiechu, ciągle zmotywowana, zorganizowana i nastawiona na teraz. To, co zatraciłam to głównie odwaga wystawiania się na próbę, ponoszenia porażek i popełniania błędów. To skrzętnie ukrywam i boję się pokazać. Jeśli nie jestem w czymś, chociaż dobra, to ukrywam to przed innymi i przestaje próbować. Chociaż nie chcę, to ogarnia mnie strach przed opinią innych. To właśnie coś, czego nie chcę w swoim życiu.

Wracam więc do bycia tą małą dziewczynką i jedyne, o czym chce, aby myśleli inni, to, że nie będzie perfekcyjnie. Moje pisanie nie jest perfekcyjne, moje mówienie też nie jest perfekcyjne, moje dbanie o siebie nie jest perfekcyjne, moje poczucie humoru nie jest perfekcyjne, moje nagrywanie podcastów nie będzie perfekcyjne, i moje granie na instrumentach też nie będzie perfekcyjne. Firma, którą tworzę z moim nieperfekcyjnym przyjacielem, nie będzie perfekcyjna i produkt, który zamierzamy sprzedawać, również nie będzie perfekcyjny. Moja praca nie jest perfekcyjna i ludzie w niej też nie są perfekcyjni. Miasto, w którym mieszkam, nie jest perfekcyjne, i ludzie wokół mnie też nie są perfekcyjni. Książki, które czytam, nie są perfekcyjne, a filmy, które oglądam, też nie są perfekcyjne. Nic co robię, nie jest perfekcyjne, ale wszystko, co robie dzieje się i jest takie jakie powinno być. Nawet jeśli w opinii innych jest beznadziejne, niewarte, głupie, brzydkie i niepotrzebne.


BĘDZIE

Patrzę na te niedoskonałe kwadraty z tkanin na zdjęciach i uśmiecham się szeroko. Nie wiem, jakie jest twoje życie, ale moje jest dokładnie takie jak ten niechlujny obraz z nieskładnych kwadratów. Dużo w nim rozbieżności, niedopasowania i przypadkowości. Mnóstwo niejasności i nierówności. Wiele wad, dziur i nadszarpnięć. Ale jeszcze więcej kolorów, różnorodności i przepięknych faktur. Widzę tu wdzięczność, powtarzalność i wyjątkowość. Pewnie opinii na temat tych obrazów z tkanin jest tak wiele, jak kwadratów na nich występujących, ale czy one są w stanie coś zmienić? Czy to nie jest trochę tak, że liczy się tylko to, co dobre dla nas i według nas?

Każdy człowiek jest inny i pewnie każdy tworzy inny obraz, wykorzystuje mniej lub więcej kwadratów, podobnych lub różnych kolorystycznie. Każdy człowiek ma również prawo do własnej opinii, zwłaszcza jeśli ma możliwość obserwowania naszego obrazu. Pamiętajmy jednak, że widzimy i oceniamy tylko jeden kwadrat. I że czasami jest tak, że nawet jeśli nie jest on doskonały, to doskonale pasuje do całości.

 

1 174 Wyświetleń
Follow:

CZASEM TRZEBA ODPUŚCIĆ

Czas czytania: 6 minuty

Mentorzy tego świata mówią jednym głosem: „Nie poddawaj się, nie odpuszczaj, nie rezygnuj, bądź cierpliwy i wytrwały, bo tylko wtedy jesteś w stanie osiągnąć sukces”. I pewnie jest w tym trochę racji, bo rzeczywiście jak się coś kocha, a intuicja podpowiada, że nie można inaczej, wtedy warto nawet w najtrudniejszych chwilach zacisnąć zęby i iść dalej. Jednak częściej jest tak, że ta ścieżka po drodze przestaje nam się podobać, dawać satysfakcje i już dawno nie wiemy, gdzie właściwie zmierzamy. Mimo tego poczucia nie możemy przecież się zatrzymać lub nie daj Boże cofnąć, bo poniesiemy sromotną klęskę. Nawet mój tata wiele razy powtarzał mi, że mając słomiany zapał, nigdzie nie dojdę. A ja tato doszłam tu, gdzie jestem, bo próbowałam po drodze tak wielu rzeczy, że dziś wiem dokładnie, czego nie lubię, a w czym jestem dobra.

Wciąż jednak nie umiemy rezygnować, bo co jeśli pomyślą, że jesteśmy przegranymi. Nie potrafimy też szukać gdzie indziej, bo przecież to znaczy, że się poddajemy. Nie chcemy odpuszczać, bo wyjdzie na to, że nie mamy siły.


ONI MAJĄ TO GDZIEŚ

Absolutnie wszystko kręci się wobec oczekiwań, które stawiamy sobie, w obawie przed tym, co pomyślą inni. Działamy pod dyktando ludzi, próbując sprostać tendencji stworzonej i wypromowanej przez social media, marketing i reklamę. Oliviero Toscani, genialny włoski fotograf oraz autor książki „Reklama — uśmiechnięte ścierwo” w 1994 roku powiedział: „Żyjemy w strachu. Jesteśmy postludzkością i nie akceptujemy innej prawdy niż ta pojawiająca się w telewizorze”. 15 lat później wystarczy zamienić telewizor na internet i zdanie to, jest nadal aktualne oraz ponadczasowe. Rzeczywiście jedyna prawda, jaką wyznajemy to ta, którą oglądamy na instagramie. Musi być pięknie, minimalistycznie, idealnie. Czasami zabawnie, intrygująco lub kontrowersyjnie. Ale najważniejsze, żeby ktokolwiek na to reagował, wierzył w to, udostępniał, doceniał, podawał dalej. Godziny spędzone na stylizacjach, lokacjach, przeróbkach i odpowiednich filtrach to gwarancja na podziw ze strony innych. Poddajemy się temu w większości, powoli ograniczając się na tyle, że nie jesteśmy w stanie postawić kroku, jeśli nie jest on odpowiednio przeanalizowany pod kątem tego, jakie emocje wzbudzi oraz czy spodoba się innym użytkownikom. Wreszcie czy wzbudzimy podziw na tyle, aby kupowali, to, co im proponujemy, za co ktoś nam zapłacił i z czego właściwie żyjemy, nie zastanawiając się już nad tym, czy to jeszcze jestem ja, czy już postać, którą wykreowałam.

Niedawno jednak zdałam sobie sprawę z tego, że ludzie mają to gdzieś. Jedni dosłownie mają gdzieś w poważaniu czy coś do siebie pasuje, czy jest wymuskane, ładne i błyszczące oraz w ogóle kim jesteś, co sobą reprezentujesz i co u ciebie. A inni mają gdzieś głęboko w umyśle zakodowane, że jeśli będę taki jak inni, to będę tak samo lubiany, szanowany, doceniany i akceptowany. I tak żyjemy od relacji do relacji, szukając akceptacji u innych, bo wmówiono nam, że będzie to gwarancją akceptacji siebie.


WOJNY NIEWARTE ZACHODU 

Przez połowę życia toczyłam wojny o to, aby ludzie byli zaangażowani w życiu tak jak ja. Przegrywałam walki, mierząc innych swoją miarą. Nie rozumiałam, jak można zachowywać się w taki czy inny sposób, olewać sprawy, być nieuporządkowanym, niezorganizowany i nierzetelnym. Wściekałam się, że komuś nie zależy tak bardzo, jak mi, nie robi wystarczająco dużo. Dostawałam białej gorączki, gdy ktoś nie był przygotowany, kiedy ja poświęcałam godziny, aby nie zawieść innych. Co za gówno! To przecież opis człowieka, którego oczekiwania przerastają intelekt. Jest mi trochę przykro, że straciłam tyle nerwów, żeby to zrozumieć. Tak czy inaczej, zdałam sobie sprawę, że jedyną osobą, której akceptacji powinnam oczekiwać, jestem ja sama.

Ludzie są różni i nikt nie jest taki sam jak ja. I to jest pieprzona zaleta życia. Jeśli mam problem, z tym że ktoś nie daje z siebie wystarczająco dużo, to jest mój problem, nie tego gościa, od którego ja oczekuje, żeby był taki, jak ja sobie to wyobrażam. Spalałam się, próbując zmienić ludzi wokół, zamiast pozwolić wszystkim być takimi, jakimi chcą. Mama ma takie powiedzenie, że czasami trzeba dać sprawom się toczyć. Są rzeczywiście momenty, w których nie należy nic robić, a jedyne co jest słuszne to odpuszczenie. I długo ze sobą walczyłam, myśląc, że to poddanie się aż zrozumiałam, że umiejętność odpuszczania wiąże się z życiem w zgodzie z sobą i słuchaniem własnej intuicji. Odpuszczanie niekiedy może być bardziej opłacalne niż ślepe dążenie do celu. Czasami coś, co nam nie wychodzi, może być po prostu dla nas złą decyzją, ale zawzięcie próbujemy dalej to osiągnąć i nie widzimy, że marnujemy cenny czas. Odpuszczanie to zupełnie coś innego niż poddawanie się. To często zrobienie przestrzeni na nowe.


ZDANIE SIĘ ZMIENIA

Zastanawiałeś się kiedyś: Po co mi to wszystko? Na przykład wtedy, kiedy przesoliłeś jedzenie, albo kiedy randka w ciemno okazała się porażką lub gdy jedyne co chciałeś odpowiedzieć szefowi na prośbę o kolejne nadgodziny to: chętnie, ale mam ważniejsze rzeczy na głowie. A mimo to robiłeś wszystko tak jak zawsze, w myśl bycia profesjonalistą, który jak się za coś bierze, to choćby ziemia się waliła i choćby miał się zaharować na śmierć, zrobi to. Nie wiem kiedy, gdzie i jak ale stworzyliśmy w swoich głowach pewną i stabilną drogę. Jest cel, więc trzeba do niego dążyć. Bez zastanowienia, czasem bez motywacji i pomysłu. Bo tak wypada, bo ktoś kazał myśleć nam, że tak trzeba, że to kolejny etap naszego życia. A przecież zdarza się tak, że pewne pomysły na fali startu wydają się być genialne, ale potem okazuje się, że przybrały formę, która nie jest już nasza, nie zgadzamy się z nią.

I tak trwamy zafiksowani w tej pracy, która zjada nam życie, w miłości bez miłości i życiu, bo trzeba żyć. Wciąż walcząc albo o siebie, albo o projekt, zespół, inne życie, nie mając odwagi przyznać, że to, co wybraliśmy, zrobiło nam krzywdę, lub, że zyskaliśmy w jednej cząsteczce naszego życia, tracąc niemal wszystko w innych jego aspektach. Nie potrafimy przyznać się do błędnych wyborów lub zaakceptować, że to, co kiedyś było dla nas dobre, dzisiaj już jest prawdą nieaktualną.


TO JEST W PORZĄDKU

W życiu nie ma zbyt wielu przymusów, za to jest naprawdę dużo możliwości. Czasami można mieć olbrzymie cele, które powoli prowadzą do frustracji i niepokoju, bo ciężko poczuć się dobrze, jeśli wszystko, co się zaplanowało, jest nieosiągalne. Nie zawsze bowiem można zaprojektować swoje życie, mieć wszystko poukładane lub czuć się tak, jak bohater bollywoodzkiego filmu, który idzie przez miasto, a wszyscy dookoła zaczynają razem z nim śpiewać i tańczyć. Czasami w trakcie nawet genialnego planu potrzebna jest przerwa, może cofnięcie się, może poświęcenie czegoś, a może odpuszczenie. Jedno jest pewne, bez względu na wszystko trzeba czasami stanąć przed lustrem i zadać sobie pytanie: czy to nadal jestem ja, czy osoba, którą kreuje, aby inni mnie akceptowali? Czy ja siebie lubię takiego, jakim pokazuje się innym? Czy moja prawda jest zgodna z tym, co dzieje w moim życiu?

1 455 Wyświetleń
Follow:

ŻYCIE CHCE DOBRZE

Czas czytania: 5 minuty

Image

Posłuchaj

Wyobraź sobie sytuacje, w której całkowicie zdajesz się na los. Powierzasz mu swoje życie prywatne, zawodowe, relacje i potrzeby. Nie podejmujesz decyzji ani działań, nic od ciebie nie zależy. Wykonujesz czynności, polegając całkowicie na intuicji i zaufaniu. Nie analizujesz, co jest dobre, a co złe. Nie filtrujesz myśli przez rozum, nie kalkulujesz, nie myślisz na zapas. Właściwie nic nie musisz, godząc się na wszystko, co cię spotyka. Jak się czujesz? Byłbyś w stanie oddać swoją kontrolę pod kierownictwo nieznanych sił? I czy w ogóle jesteś w stanie wyobrazić sobie, że to możliwe?

Większość ludzi zazwyczaj w ogóle się nad tym nie zastanawia, inni panicznie boją się takiego stanu, bo poza naszą kontrolą i bezpieczeństwem może wydarzyć się coś złego. Pojawiają się problemy. Życie staje się trudne, niebezpieczne i przewidywalne. Nie chcemy, żeby było ciężko, ale z drugiej strony coraz częściej jest tak, że wolność to coś, o czym czytamy w książkach, co oglądamy na filmach, z czym się utożsamiamy, choć w rzeczywistości mało mamy z nią wspólnego. Żyjemy w czasach systemów, kluczy i stereotypów. W czasach identyfikatorów, wejściówek i premii. W czasach uniformów, szkoleń i kredytów. Otoczeni jesteśmy przepisami, regulaminami i plastikowymi kartami. Wydaje nam się, że podejmujemy świadome decyzje i możemy wszystko, ale jesteśmy tylko definicją cyfr w peselu, pinów i numerów w różnych systemach. Gdyby się temu szerzej przyjrzeć okazałoby się, że o naszym życiu decydują ludzie, którym nie powierzylibyśmy nawet worka ze śmieciami, a co dopiero swój los, pieniądze czy bliskich. Jako dzieci marzymy o tym, aby otrzymać plastikowy prostokąt, który sprawi, że będziemy mogli podejmować decyzje, ale jako dorośli orientujemy się, że nie przestaliśmy być dziećmi. Nasze większe głowy może mieszczą więcej pomysłów i problemów, ale nasze małe dusze nadal nienauczone są recyklingu. Mieścimy w sercu tyle śmieci, że czasami wychodzą nam one uszami. Nie ma tam miejsca na wolność. A nasze dusze stworzone zostały przecież po to, aby być niepodległe.

Bóg daje nam skrzydła i daje brzuch. Możemy latać albo wymiotować. Wirować w chwale, obracać się na wodzie, zaczerpnąć czarę goryczy, ale tylko niektórzy z nas zabłysną. 

Patti Smith „Obłokobujanie”


We wszechświecie jednak wszyscy jesteśmy bardzo mali. Mimo postępującej nauki nadal są rzeczy, których nie jesteśmy w stanie pojąć naszym ludzkim rozumem. Nie znamy prawdy o Bogu, grawitacji i czasie. Istnieją sprawy niezależne od nas, takie, które świat sam kontroluje. Wprowadza do naszego życia elementy, które są nam potrzebne w danym momencie. Nawet jeżeli teraz tego nie rozumiemy. I nawet jeśli wydaje nam się, że one nie są dla nas dobre. Świat jest jednak tak urządzony, że wszystko i wszyscy mają w nim swoje miejsce. Nasz mózg, żołądek czy płuca to organy, które są doskonałe, dokładnie wiedzą co mają robić. Nie ma do nich żadnej instrukcji obsługi, nikt nie może przypisać im numerów ani nimi sterować. Skąd serce wie jak pompować krew? Jak się tego nauczyło? I jakim cudem bakterie odpowiedzialne są za trawienie pokarmów? Skąd wiedzą gdzie iść i co robić? 

Albo te sytuacje, w których ocieramy się o śmierć. Każdy ma przynajmniej jedną taką historię. Potykamy się na krawężniku i niemal w ostatniej chwili podtrzymujemy się rękoma, bo inaczej rozwalilibyśmy głowę. Czasami mam wrażenie, że większość mojego życia składa się z podobnych niebezpiecznych sytuacji, w których cudem uszłam z życiem. Kiedyś spadłam z bratem ze schodów na klatce, pionowo polecieliśmy we dwoje i wylądowaliśmy na dole, otrzepaliśmy się i poszliśmy dalej. A przecież to wielce prawdopodobne, że mogliśmy sobie co najmniej coś złamać. Pewnego dnia jak byłam nastolatką, mój brat pociągnął mnie na ruchliwą ulicę z czterema pasami, na której samochody z prędkością 70 km/h jechały w obu kierunkach. Staliśmy obydwoje na przerywanej linii, a pomiędzy nami gnały auta. Byłam przekonana, że wtedy umrzemy, myślę, że były małe szanse, żeby nic się nie stało. Tomek bowiem absolutnie nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, choć dziś mam wrażenie, że on jednak trochę oszukuje, bo niby czemu zatrzymał się akurat tam? Być może jego mózg jednak jest świadomy, a może po prostu życie jest dobre i nieustannie się nami opiekuje. Czuwa nad nami, nie pozwolając zrobić krzywdy.

Jeszcze parę lat temu byłam przekonana, że to przypadki, ponieważ wydawało mi się, że wszystko kontroluje sama i większość zależy ode mnie, a już na pewno muszę mieć dokładnie zaplanowane, co się wydarzy. Nie wiem dzisiaj, czy moja głowa była za mała, czy po drodze wydarzyły się rzeczy, które sprawiły, że zrozumiałam, jedno jest pewne, to co dziś wiem, to że czuje życie.

Coś jakbyśmy się zaprzyjaźniali, mówiąc sobie: „Cześć jestem Kasia, miło mi Cię poznać”, „Cześć jestem życie i chcę dobrze”.


Kilka dni temu wielkim płatem spadł tynk z sufitu wprost na moje łóżko. Tak dużymi i ciężkimi fragmentami, że nie było mowy o tym, aby mnie nie zabił. Jak wytłumaczyć to, że spadł akurat w noc, w którą nie spałam w domu? Albo ostatnia zima, jechałam samochodem na moście siekierkowskim i wpadłam w poślizg, okręcając się wokół własnej osi na trzypasmowej drodze. Każdy, kto zna tę trasę, wie jak jest ona ruchliwa i jak łatwo o wypadek. Mam bardzo chorego brata, a wszyscy w mojej rodzinie są zdrowi jak ryby. Życie ma jakiś plan i czuwa nad nami. I nie chodzi o to, aby całkowicie się poddać i zawierzyć jakiejś wyższej sile nie robiąc absolutnie nic. Chcę przez to wszystko powiedzieć, że bez względu na to, co dzieje się w naszym życiu ono opiekuje się nami. Jeśli żyjemy w czasach, w których o wolność nie jest łatwo, zostawmy odrobinę przestrzeni na wiarę w to, że wszystko dzieje się po coś.

Sufit zawalił się pewnie dlatego, że był źle zbudowany. Choć prawdą jest też, że runął i narobił wielu problemów. Ale myślę, że sufit runął po to, abym zaczęła nowy rozdział w nowym miejscu, aby zrobiła porządek i miejsce na kolejny etap.

Pamiętasz to popularne powiedzonko o cytrynie? Że jeśli życie daje ci cytryny, zrób z nich lemoniadę. Chodźmy dalej. Jeśli życie daje ci zepsute cytryny, to ma zawsze jakiś głębszy sens. Może chce sprawdzić jak bardzo jesteś do nich przywiązany i czy potrafisz się ich pozbyć? Lub może testuje właśnie twoją kreatywność, możesz przecież zrobić piękne zdjęcie albo obraz wykorzystując zepsute cytryny, lub też wykorzystać je w inny sposób. Życie po prostu zawsze jest dobre, bez względu na to, jak dorodne cytryny ci daje, czy są one zepsute, spleśniałe, suche i stare. Dlatego może, bez względu na to co się dzieje, spróbujmy zaufać oraz uwierzyć, że życie i wszechświat są naszym sprzymierzeńcem i zawsze prowadzą nas w dobrą stronę.

1 080 Wyświetleń
Follow:

OCZEKIWANIA KONTRA RZECZYWISTOŚĆ

Czas czytania: 8 minuty

Wszyscy mamy jakieś oczekiwania — zarówno wobec siebie, jak i otaczającego nas świata. Podejmujemy przecież działania, spodziewając się konkretnych rezultatów. Problemy pojawiają się, gdy nasze oczekiwania mijają się z rzeczywistością. Bywa, że są one wygórowane i niemożliwe do zrealizowania. Nawet kiedy wydaje nam się, że zasłużyliśmy na coś ciężką pracą i mamy prawo oczekiwać jak najlepszych efektów, życie odpłaca nam się niesprawiedliwie. Oczekujemy od siebie bycia najlepszymi. To zadziwiające, jak często jesteśmy wobec siebie surowi i niesłychanie wymagający. Oczekujemy od innych, że będą dokładnie tacy, jakich sobie wyobrażamy. Oczekujemy od świata, że będzie nas akceptował bez względu na wszystko, mimo że my często nie jesteśmy w stanie zaakceptować świata w podstawowych jego założeniach. Oczekujemy od dzieci, że będą zachowywać się poprawnie i oczekujemy od dorosłych, że będą uczciwi i odpowiedzialni. Oczekujemy od Pani w sklepie, że będzie miła i od lekarza, że będzie pełen empatii. Od partnera oczekujemy poświęcenia i miłości, a od rodziców nieprzerywalnego wsparcia. Od dziewczyny poznanej w internecie, że będzie interesująca i ładna, a od przyjaciela, że będzie na każde zawołanie. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Ale czy życie zbudowane z oczekiwań nie staje się kulą u nogi pełną rozczarowań? I czy właściwie da się żyć, odrzucając jakiekolwiek oczekiwania? A może jest jakiś złoty środek na to wszystko?


Pułapka oczekiwań

Oczekiwania w stosunku do siebie występują zazwyczaj w dwóch formach: zbyt wysokie i zbyt niskie.

Kiedy mamy zbyt wysokie oczekiwania wobec siebie jesteśmy dla siebie wyjątkowo surowi. Potrafimy psychicznie się nad sobą torturować, bo nie wyszło tak, jak sobie zaplanowaliśmy. Oczekujemy, że będziemy perfekcyjnymi pracownikami, którzy są potrzebni i niezastąpieni. Oczekujemy, że będziemy najlepszymi przyjaciółmi, którzy zawsze odbiorą telefon, wysłuchają i pomogą. Oczekujemy wreszcie, że będziemy choć dorównywać, tym pozostałym ludziom, do których nieustannie się porównujemy. Oczekujemy, że będziemy zdrowi, szczupli, zdyscyplinowani, silni, potrzebni i ważni. I codziennie całkowicie się sobą rozczarowujemy. Nie zrobiłam tego, co planowałam. Nie zadzwoniłam do kogoś, kto tego potrzebował. Nie poszłam na siłownię, nie pomogłam nikomu, nie wypiłam dwóch litrów wody, nikt nie docenił mojej pracy, znów nie jestem niezastąpiona. Muszę robić więcej i bardziej, i wcześniej wstawać i więcej dawać. I tak w kółko bardziej i więcej, aby w końcu stać się dla kogoś nie do zastąpienia. A moja mama mówi, że: „Cmentarze są pełne niezastąpionych ludzi”. Stres związany z zamartwianiem się to taka niewidzialna śmierć, która zabija powoli, jak sól czy cukier nazywane białą śmiercią. Rozczarowanie spowodowane niespełnionymi oczekiwaniami i odrzuceniem przez innych to czas, którego sami się pozbawiamy. Rozwiązaniem jednak jest sposób, w jaki sobie z tymi wszystkimi rozczarowaniami sobą radzimy. Ja mam jedną radę, którą stosuje. To powiedzenie do siebie: no i co z tego? Nie wyjechałam do Stanów, mimo że obiecywałam sobie, że zrobię to w tamtym roku i co z tego? Widocznie samolot by się rozbił, gdybym poleciała. Nie poszłam na siłownię no i co z tego? Pójdę jutro. Nie przeczytałam książki no i co z tego? Widocznie nie miałam ochoty. Nie zadzwoniłam do przyjaciółki no i co z tego? Przecież ona to rozumie. Nie spodobałam się temu chłopakowi, no i co z tego? Widocznie czeka na mnie ktoś fajniejszy. Codziennie popełniam jakieś błędy, czegoś nie robię, nie udaje mi się lub nie wiem jak to zrobić, NO I CO Z TEGO?

Rzadziej jednak, choć zdarza się, że mamy zbyt niskie oczekiwania wobec siebie i życia. To z kolei prowadzi do zaniku poczucia odpowiedzialności. Stajemy się sędziami, dając sobie przyzwolenie na ocenianie wszystkich wokół i usprawiedliwienie własnego braku działania. Winimy innych, wszechświat, Boga, matkę, psa, kota, rząd, szefa albo los, zamiast samemu podjąć wreszcie jakieś działanie. Samospełniająca się przepowiednia nakręca spiralę: nie podejmujemy wysiłku, sprawy mają się tak samo lub gorzej, więc winimy za to wszystkich wokoło, zamiast podjąć wysiłek. I tak w kółko. To schemat życia stereotypowego polaka, który wiecznie na wszystko narzeka. Znam takich ludzi, którzy z pozycji własnego fotela oceniają sytuacje oraz innych nie wstając nawet na moment. To wszyscy ci, którzy twierdzą, że są za starzy, za głupi, za mądrzy uwikłani w stabilne życie, które zdaje się nie mieć żadnych innych drzwi, poza tymi, przez które wchodzą i wychodzą od lat.


Szczęście oczekiwań

Henryk Sienkiewicz w książce „Potop” napisał: „Nie masz nic gorszego w świecie nad oczekiwanie.”. To fragment dotyczący oczekiwania przez Aleksandrę na nieznanego jej wcześniej wybranka serca Andrzeja Kmicica. Nie bez powodu pisarz otrzymał nagrodę Nobla, skoro po 133 latach od wydania „Potopu” ja dziewczyna urodzona w latach 90 oczekuje tak samo, jak Aleksandra na wybranka, na którego widok moje serce będzie biło jak szalone. Nie ma nic gorszego — Panie Henryku, miał Pan rację.

Za każdym razem jak idę na nową randkę, powtarzam sobie: „Obyś był interesujący, obyś był ciekawy, oby była chemia”. Randki to duże wyzwanie, wymagają ogromnej odwagi i wystawienia się na odrzucenie. Lepiej pozostać wśród przyjaciół w komfortowych warunkach, oni przecież nas znają i akceptują. Pamiętam jak mój kolega ze studiów — Arek opowiadał mi o zawrotnej ilości randek, na której był. O dużej ilości odrzuceń, wymówek i rozczarowań. Zdarzało się, że dziewczyny po kilku minutach spotkania mówimy, że zostawiły włączoną kuchenkę gazową, albo nie zamknęły drzwi od mieszkania. Inne nie przychodziły w ogóle, choć jak twierdzi mój znajomy, przychodziły, zobaczyły i odchodziły. Kolejne przestawały się odzywać bez słowa. Oczekiwania Arka nie zmieniały się, szukał wspaniałej, ciepłej kobiety, która zostanie miłością jego życia. Współczynnik odrzuceń nie jednego człowieka już dawno by złamał, ale nie jego. Zawsze był ambitny i dążył do celu. Aż wreszcie poznał Basię. Lekarkę. Miłość życia. Wzięli ślub. Teraz czekają na potomka, ba! bliźniaki mają być. Arek jest dla mnie oznaką wytrwałości, cierpliwości, odwagi i siły. Nie obniżył oczekiwań, nie poddał się rozczarowaniom i pozostał otwarty na to, co przyniesie los.

Gawriił Trojepolski w książce „Biały Bim Czarn Ucho” napisał zaś: „Była to chwila oczekiwania na szczęście, a nigdy nie jest się tak szczęśliwym, jak właśnie wtedy, kiedy się czeka na szczęście.”. Coś w tym jest, bo to oznacza, że jeśli człowiek pozostaje w oczekiwaniu szczęścia, nie przestaje być szczęśliwy. Czyli nawet jeśli oczekujemy, że los potraktuje nas łaskawie, dostaniemy dobrą wiadomość lub Pani w sklepie uśmiechnie się, życząc nam miłego dnia, pozostajemy w tym szczęśliwym stanie, aż do momentu rozwiązania. Wychodzi na to, że jeśli nawet rozczarujemy się, nie dostając tego, co oczekiwaliśmy, chwile, w których mieliśmy nadzieje, miały na nas bardziej pozytywny wpływ, niż w przypadku, kiedy z góry niczego byśmy nie oczekiwali.

Natomiast w książce „Unf*ck yourself. Napraw się!” autor mówi: „Niczego nie oczekuj i akceptuj wszystko”. Jednak czy to aby ma sens? Kiedy zaczynałam pisać ten tekst, byłam przekonana, że postawię tezę dotyczącą oczekiwań i następnie ją obalę, twierdząc, że nie warto mieć żadnych oczekiwań. Tak bowiem myślą również moi przyjaciele. Jednak, kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać i szukałam informacji na temat oczekiwań, doszłam do wniosku, że znowu: świat nie jest czarno-biały.


Szarość oczekiwań 

Skoro jedni mówią, że nie warto mieć oczekiwań, a drudzy mówią, że pozostanie w oczekiwaniu, daje poczucie szczęścia, to czy właściwie można znaleźć jakiś zdrowy poziom oczekiwań?
Zrównoważone oczekiwania wobec samego siebie to ważny element równowagi psychicznej i emocjonalnej. Jak się okazuje, trzeba je mieć, żeby nie pozostać w stagnacji i beznadziei oraz monotonii życia. Można jednak być wobec siebie wyrozumiałym, kiedy oczekiwań nie uda się spełnić, mówiąc: no i co z tego?
Jeśli jednak chodzi o oczekiwania wobec innych. Też trzeba je mieć, ale znowu zdrowe. Oczekujmy najlepszych relacji, sytuacji i ludzi, ale znowu bądźmy dla nich wyrozumiali. Bo jeśli nie są dokładnie takie, jakich się spodziewamy to przecież: co z tego? A jeśli są to z 50% szczęścia oczekiwań, rośniemy do 100% pełnego szczęścia.
Oczekiwanie przypomina mi pozytywne myślenie, wmawiają nam, żebyśmy nie spodziewali się najlepszego, bo wtedy srogo się rozczarujemy, wręcz przeciwnie podpowiada się nam, żebyśmy spodziewali się najgorszego, pozytywnie się rozczarowując. A ja myślę, że bzdura! Bo rozczarowanie to rozczarowanie, nie ma znaczenia czy pozytywne, czy negatywne. To rozczarowań, zamiast oczekiwań powinnyśmy się wyzbyć.

Rzeczywistość oczekiwań

Jeszcze jedna rzecz na ten temat. Internet. Tu oczekiwania niszczą rzeczywistość. Wszystko ulega obróbce. Dzięki aplikacjom możemy sprawić, że nasze ciało wygląda idealnie. Dzięki filtrom nasz świat wygląda bajecznie. To doprowadza do kompleksów i życia w wyimaginowanej rzeczywistości oraz dążenia do ideałów, których nie ma. Dlatego tak od siebie pragnę dodać, że prawdziwe piersi nie są identyczne. Prawdziwe penisy nie są proste. Prawdziwe włosy nie są lśniące. Prawdziwe pupy mają rozstępy i cellulit. Prawdziwa skóra ma zmarszczki, pory, blizny i pieprzyki. Prawdziwe brzuchy nie są doskonałe. Prawdziwe usta nie są wielkie. Prawdziwe uszy nie są równe. Prawdziwe noski nie są malutkie. Prawdziwe zęby nie są lśniąco białe. Prawdziwe samochody mają rysy. Prawdziwe domy mają bałagan. Prawdziwa praca jest ciężka. Prawdziwe relacje są pełne kłótni. Ale zazwyczaj wszystko, co jest prawdziwe, nie jest atrakcyjne, niewarte jest uwagi, lajków, subskrypcji i udostępnień. Tylko tak naprawdę ten internetowy świat oczekiwań, w którym próbujemy stworzyć się na nowo, bo sądzimy, że tacy, jacy jesteśmy naprawdę, nie bylibyśmy ciekawi i interesujący, niewart jest, aby się nim przejmować. To oczekiwania, które nie są prawdą. Nie chcę przez to powiedzieć, aby wyłączyć się z Internetu, wręcz przeciwnie być obecnym, mnie to nawet bardzo motywuje dzielenie się z ludźmi moimi planami, celami, myślami — czuję się wtedy bardziej zobowiązana, mama wrażenie, że robię więcej. Ale być sobą, tą dziewczyną z blizną pod nosem, porami na twarzy, małymi oczami, zmarszczkami, cienkimi włosami, bez pracy, mającą jakieś przemyślenia, nie zawsze słuszne. Oczekując, że ludzie to polubią, jednocześnie wyzbywając się rozczarowania, kiedy będzie im to obojętne lub wręcz będzie ich to wkurzać, ale akceptując wszystko, co się z tym wiąże.

Nie istnieje świat bez oczekiwań. Nie możemy udawać, że tak się da żyć. Nie powinniśmy również wyzbyć się ich całkowicie. Oczekiwania są szare. Motywują, wzmacniają i dają szczęście. Ale i niszczą, zawodzą i podcinają skrzydła. Mogą pomóc nam osiągać cele, ale i powodują smutek i strach. Żeby je poznać, trzeba je zrozumieć. Nie wpędzając się w obłęd perfekcji zarówno wobec siebie, jak i innych, dając duży margines błędu, akceptując wreszcie to, co dostajemy. To zdrowy model życia w świecie pełnym oczekiwań.
Oczekiwać najlepszego, nie dać rozczarowaniu dojść do głosu, akceptować wszystko, co daje życie. 

Hej, dużo czasu zajęła mi praca nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis na facebookunapisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to chwila, a dla mnie to uzasadnienie, że moja praca ma jakiś sens. Dziękuję, że jesteś.


1 754 Wyświetleń
Follow:

ZAWSZE TAK

Czas czytania: 7 minuty

Pamiętacie taką komedię z Jimem Carreyem pt. „Jestem na tak”? Prosta ckliwa historia opowiadająca o czterdziestoletnim mężczyźnie, który pracuje w banku, unika wyjść ze znajomymi i ogólnie w życiu jest zawsze na „nie” lub „nie wiem”. Kiedy pewnego dnia przypadkowo spotyka szalonego kumpla z dawnych lat, który opowiada mu o tym, jak to każdego dnia „jest na tak”, główny bohater postanawia odmienić swoje życie, także będąc otwartym na wszystko i odpowiadając „TAK” na każdą propozycję. Film pomimo tego, że jest banalny i może nie jest mistrzostwem tego gatunku to oprócz tego, że bawi do łez, to niesie również za sobą przesłanie, które porusza i pozostaje w pamięci.

Wiele jest filmów o podobnym przesłaniu, powstało mnóstwo genialnych książek, piosenek, podcastów czy wykładów, a wokół wciąż jest mnóstwo ludzi, których największą maksymą życiową wydaje się być „Jestem na nie”. Dlaczego? Zadaje sobie pytanie, bo to ostatnio temat, którego nie potrafię zrozumieć. Jak można być zdrowym, żyć w świecie pełnym możliwości, z dostępem online do każdej możliwej książki, płyty czy filmu, mogąc robić absolutnie wszystko ze swoim dwunastogodzinnym dniem, a jednocześnie cały czas odmawiać, negować i być zamkniętym?


Zawsze NIE

Zacznę od „Nie mam czasu”, bo to moja ulubiona wymówka. Nikt nie może jej podważyć, nikt nie może zajrzeć do mojego „dziennego czasomierza” i sprawdzić, czy mówię prawdę, nikt wreszcie nie może mnie oceniać, bo to moje życie i mój czas. Przyczyna idealna, zawsze działa. Bo kto normalny powie ci, że może źle organizujesz swój czas i może źle planujesz swój dzień, a w ogóle to przestań mówić, że nie masz czasu, bo powtarzając to, jak mantrę nigdy nie będziesz go miał. Pamiętam jak któregoś dnia, mój bardzo mądry wujek Franek udzielił mi rady, która zmieniła moje postrzeganie czasu. Wujek jest radcą prawnym kochającym swoją pracę, ma ukochaną żonę, dzieci, wnuki i dom nad samym morzem. Zdobył wszystko, czego pragnął. Można go niewątpliwie nazwać człowiekiem, który osiągnął w swoim życiu sukces. Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą, że ciężko się do mnie dodzwonić, zawsze jestem zajęta i rzadko mogę tak po prostu pogadać. Wiele lat temu, zaraz po mojej przeprowadzce do Warszawy wujek Franek próbował się do mnie dodzwonić wielokrotnie, kiedy wreszcie oddzwoniłam, opowiadając mu, że nie mam czasu, że jestem bardzo zajęta, że uczę się, pracuje i w ogóle brakuje mi dnia. Wujek ze swą wrodzoną cierpliwością powiedział wtedy: „Wiesz Kasia ludzie, którzy mówią, że nie mają czasu, nigdy go nie będą mieć, po prostu nie chcą, bo jeśli ludzie czegoś chcą, to wyobrażają sobie, że to mają. Czas odpłaca się tym, jak go szanujesz i jak umiesz go wykorzystać”. Ja dwudziestoletnie pomyślałam wtedy: „Nieźle, nie dość, że tak dużo robię, to jeszcze dostaje za to ochrzan”. Ale przez kolejne dni nie dawało mi to spokoju, aż do dnia, w którym rozpisałam mój dzień na godziny i minuty. Okazało się wtedy, że czasu mam dużo, ale organizacji żadnej. Wszystko działo się poza mną i jakoś szło. Tylko ja czołgałam się wtedy w żółwim tempie, a mogłam biec jak antylopa. Doznałam olśnienia i zaczęłam najzwyczajniej w świecie planować własny czas. Stało się to odkryciem mojego życia, całkowitą miłością do własnego czasu i szacunkiem dnia. Czy zatem nie używam określenia „Nie mam czasu”? A gdzie tam! Łapię się na tym czasami, ale teraz już wiem, że to nie wina czasu, ale moja. I wracając do tych normalnych ludzi, co ci nigdy nie powiedzą. Kochany czytelniku, jeżeli używasz stwierdzenia „Nie mam czasu” to najpewniej źle organizujesz swój czas, źle planujesz swój dzień i przestań mówić to, jak Matrę, bo nigdy nie będziesz go miał.

Przejdźmy do drugiej na podium wymówki życiowej. Panie i Panowie oto „Jestem zmęczony”. Takie to życie widzisz ciężkie. Takie ono trudne i nieprzewidywalne. Praca, studia, własna firma, ślub, dziecko, przyjaciele, kłopoty w domu, rachunki, egzaminy, psujące się samochody, niedziałające komputery, kredyty, złe wiadomości, głośne miasta, niezdrowe jedzenie mogłabym wymieniać w nieskończoność trudy i znoje życia. Naszego życia. Każdy z nas się z tym mierzy. I mierzył się Benjamin Franklin i Albert Einstein, Adam Mickiewicz i Matka Teresa, Whitney Houston i Jan Sebastian Bach, Katarzyna Stefańska i Ty. Wszyscy mamy dużo na głowie, wszyscy mamy problemy, wszyscy mamy zobowiązania i wszyscy musimy sobie z tym radzić. „Jestem zmęczony” to powód, który ani nie pomaga, ani nic nie zmienia, wręcz przeciwnie przytłacza i podobnie jak z powodem wyżej, jeśli będziemy go bez przerwy powtarzać, wejdzie nam w nawyk. Nie powinieneś być zmęczony, kiedy jesteś wdzięczny. Gdy cieszyć się życiem i każdym dniem. Kiedy otaczasz się ludźmi, którzy chcą i mogą zmieniać świat. Zacznijmy może mieć czas i czuć się dobrze. Na pytanie: „Jak tam?” Dla odmiany odpowiedzmy: „Świetnie, mój dzień jest dobry, mam czas”. Tylko kto normalny tak robi, prawda?


NIE zawsze TAK

Są także te powody, które weszły nam w krew od czasów szkolnych, nadal świetnie się sprawdzając w dorosłym życiu. Jesteśmy do nich tak przyzwyczajeni, że nawet nie robi na nas wrażenia, jak ludzie nadużywają tych zwrotów. Usprawiedliwiamy innych, no bo ręka do góry, komu nie zdarzyło się ich użyć.

Wspaniałe „Nie da się” – no bo po co miałoby się dawać? Pamiętam, jak pracowałam w sieci komórkowej Play. Rozczulało mnie wtedy, jak przychodzili klienci z problemami technicznymi, które naturalnie naprawialiśmy i mówili: „A wie pani, że w innym salonie powiedziano mi, że tego się nie da zrobić.” Moja babcia powtarzała zawsze, że nie da, to się parasola w tyłku rozłożyć. To jest najprawdziwsza z prawd, jaką w życiu słyszałam. Nie przyjmuje w swoim życiu, że się czegoś nie da, bo wiele razy okazało się, że jeśli się za czymś idzie, to cały świat ci może mówić, że się nie da, a ty to zrobisz. Mogę z czegoś zrezygnować, nie zdążyć, poddać się, uznać, że gra niewarta jest świeczki, ale nigdy nie mam prawa mówić, że czegoś „nie da się”.

Urocze „Nie umiem” – czy będziesz mnie teraz mnie przekonywać, że powinienem wszystko umieć? Bulshit Kaśka! Spokojnie zaczekaj, nie chodzi o to, żeby nie używać stwierdzenia „Nie umiem”, bo każdy z nas czegoś nie umie, ja może nawet nie umiem więcej rzeczy, niż ty umiesz. To bardzo prawdopodobne. Jednak mam na myśli odrzucanie jakiegoś tematu bez podjęcia próby poznania go i spróbowania. Jeśli to zrobiłeś i nie umiesz, to masz racje — nie umiesz. Ale jeśli nigdy nie zajmowałeś marketingiem, nigdy nie próbowałeś malować, nigdy nie skakałeś wzwyż, nigdy nie miałeś aparatu fotograficznego w ręce, nigdy nie robiłeś zastrzyku, to nigdy się nie dowiesz, że tego nie umiesz i za każdym razem jak mówisz mi, że tego nie umiesz, to odbierasz sobie szansę i możliwość nauczenia się tego.

Perfekcyjne „Następnym razem”. To piękna kraina. Są tam kolorowe jednorożce, różowe niebo i niebieska trawa. Wielu z nas lubi tam dryfować, nie wymaga to przecież żadnej pracy i wysiłku. „Następnym razem” to miejsce, które nie istnieje. To się nie wydarzy. To nie ma sensu. Odkładanie na później to cecha większości nas, bo jesteśmy przekonani, że kiedyś przyjdzie jakiś lepszy moment, wena, energia czy dobra pogoda. Wiecie jak, to jest, z weną w pisaniu? Nie wiem, co to jest, bo dopóki nie siądę na tyłku i nie zacznę pisać, to się po prostu nie wydarzy. Mam wrażenie, że ze wszystkim tak jest, popraw mnie, jeżeli jest inaczej.

Cudowne „Po co mi to?”. To dewiza ludzie nieciekawych świata. Po co mam czytać durne książki, mówiące jak żyć? Może po to, żeby wiedzieć jak żyć, albo lepiej po to, żeby wiedzieć, jak nie żyć. Lub po to, żeby stwierdzić, że to głupie i bezwartościowe? Chyba że robisz to na podstawie okładki lub cytatów w internecie. Po co mam się uczyć nowych rzeczy? Na przykład obsługi social mediów. Przecież od tego są ludzie, ja się na tym nie znam, ja tylko obserwuje. Albo, po co mam się uczyć o planowaniu, skoro zawsze byłam niezorganizowana, taka już jestem. Po co mam wiedzieć jak zbudowany jest człowiek, skoro nie jestem lekarzem? Tak można ze wszystkim i wszystko pozostanie zagadką.

Nie zapominajmy również o niezastąpionych: „To jest trudne”, „To się nie uda”, „Nie jestem w tym specjalistą”.

Od wszystkich tych, towarzyszących nam na codzień wymówek jedyną uczciwą jest „Nie chcę mi się”, bo jesteśmy przynajmniej w stanie przyznać przed sobą i innymi jak jest naprawdę.


GDYBY TAK

A gdyby tak, zamienić „nie” na „tak”. Gdyby od dziś zapomnieć o tych wszystkich wpajanych nam regułach i wymówkach. Żyć tak, jak babcia Tereska, żeby nie istniało „nie da się”. A każde „Nie umiem”, „To jest trudne”, „To się nie uda” i „Po co mi to” zamienić na „Spróbuje”, „Co mi szkodzi?”, „Nic nie tracę”. Wziąć do serca radę od wujka Franka i już nigdy nie mówić „Nie mam czasu”. Wyobraź sobie świat, w którym czujesz się dobrze, mając na wszystko czas. Świat, w którym wiesz, czym to wszystko jest i jak to wszystko zmieścić w dniu, tygodniu, miesiącu i roku. Takie życie w którym „Jestem na tak”, doceniając każdą możliwość, którą podsuwa mi życie, każde wyzwanie, z jakim mogę się mierzyć i każde spotkanie, które może stać się wspaniałym momentem. Bo tak naprawdę, to nikt z nas nie wie ile jeszcze mamy czasu i jak łaskawy okaże się czas i nikt z nas nie wie, czy nie jest w jakiejś dziedzinie mistrzem świata, bo wiemy tylko tyle, ile nas sprawdzono i jakie granice sami sobie stawiamy.

1 348 Wyświetleń
Follow: