Życie czasami pisze scenariusze, których nigdy byśmy się nie spodziewali. Wysyła nas w miejsca, o których nie marzyliśmy. Stawia przed nami wyzwania, którym wydaje nam się, że nie podołamy. Dostarcza emocji, na które nie jesteśmy gotowi. Podpowiada rozwiązania, na które byśmy nie wpadli. Wystarczy tylko dać się prowadzić intuicji i być otwartym na wszystko, co pojawia się na naszej drodze. Najtrudniejsze i najbardziej wymagające sytuacje mogą wtedy otworzyć oczy i poprowadzić nas dużo dalej niż granice naszych możliwości. Bo dopiero, wtedy możemy przekraczać siebie i dokonywać tego, co niemożliwe. To egzamin, który wielu ludzi oblewa, bo ściąga odpowiedzi od ludzi wokół, nie sprawdzając, czy mają taką samą grupę pytań. Życie jednak to test, w którym każdy z nas ma inny zestaw i nie zawsze są to pytania, w których wystarczy zaznaczyć a, b lub c. Nie ma klucza, w który musisz się wpisywać, a im bardziej jesteś kreatywny, tym życie staje się bardziej otwarte.
Japonia to kraj, który nie był dla mnie nigdy celem. Nie marzyłam o poznaniu jego specyficznej kultury, a jedyna wiedza, jaką miałam, ograniczała się do lekcji geografii, sporadycznym jedzeniu sushi i książek poświęconym długowieczności. Wyprawa do Japonii odłożona była na półkę „może kiedyś, raczej nigdy”. Tym bardziej wyobraźcie sobie moje zdziwienie i strach, kiedy dowiedziałam się, że właśnie tam mam wyprodukować program telewizyjny. „Nie dam rady”, „Nie znam języka”, „To będzie porażka” to tylko kilka ze zdań, które krążyły po mojej głowie. Później pojawiły się nieśmiałe „Nie wiem jak”, „To będzie katastrofa” i „Umrę w podróży”. Żeby na końcu powiedzieć „A, co mi tam”, „Nie mam nic do stracenia” i „Nadal cholernie się boje”. Miałam dwa miesiące na przygotowanie programu, który amerykanie produkowali rok. Miałam budżet na sześć odcinków, taki jak amerykanie na jeden odcinek. Miałam zerowe doświadczenie w produkcji czegokolwiek za granicą pięknej Polski. I miałam wreszcie dużo nadziei i energii, żeby zrobić to najlepiej, jak potrafię. Pamiętam jak na egzaminie do Łódzkiej Filmówki, nie odpowiedziałam dobrze na żadne pytanie, ale powiedziałam, że jestem mistrzem wykorzystywania szans i mam dużo uroku osobistego, który jest niezwykle potrzebny w pracy kierownika produkcji. Tak jak dostałam się Szkoły Filmowej, tak znalazłam się w Japonii. Kraju, który sprawił, że po powrocie wszystko się zmieniło.
Nanakorobi yaoki
Jeśli upadniesz siedem razy, wstań osiem.
Japonia nauczyła mnie przede wszystkim podnosić się po każdej porażce i pokazała, że dam sobie radę w każdych okolicznościach. Pokazała, że na świecie nie ma żadnych barier, ani językowych, ani religijnych, ani ludzkich. Udowodniła, że kiedy jesteś dobry dla ludzi, ludzie są dobrzy dla Ciebie. I kiedy potrzebujesz pomocy, dostaniesz pomoc. Kiedy wylądowałam w Tokio, spodziewałam się głośnego, nowoczesnego miasta nie do zniesienia dla europejki. Okazało się jednak, że Tokio to cisza i spokój. Tokio to bezpieczeństwo i samotność. Tokio to autonomia. Najgłośniejsze na ulicach są samochody i turyści. Ale Tokio to też miejsce, w którym okazało się, że mimo licznej ekipy zdjęciowej z Polski, jestem zdana tylko na siebie. To, co wydawało się, że mnie złamie, dało mi siłę. Pamiętam taką sytuację, kiedy w nocy po zdjęciach sama pojechałam metrem do centrum na Shibuya Station. To był taki piękny moment, kiedy mogłam pobyć sama i miałam szansę poznać miasto. Chodziłam między wąskimi uliczkami, obserwując tłumy przechadzających się ludzi. Jedni wracali z pracy, inni wychodzili na imprezę, samotni lub w grupach, zdobywcy świata, mieszkający w stolicy najbardziej rozwiniętego technologicznie kraju na świecie. Byłam małą dziewczynką, z wielkimi worami pod oczami, po kilku dniach zdjęciowych trwających po kilkanaście godzin. Cieszyłam się każdym światełkiem, sklepem i napotkanym wzrokiem drugiego człowieka. Aż wreszcie się zgubiłam. Zgubiłam się na końcu świata, tak naprawdę, że nie wiedziałam, gdzie jestem. Wpadłam w panikę i wtedy spotkałam parę młodych Japończyków, których zapytałam o drogę do hotelu. I wiecie co? Odprowadzili mnie niemalże do pokoju, trwało to prawie pół godziny. Zostawili wszystko, co mieli zaplanowane na ten wieczór, aby pomóc obcej dziewczynie, która pochodzi z miejsca, które niewidoczne jest na ich mapie. To był naprawdę mały gest, ale na tyle duży, że nigdy go nie zapomnę.
Powiedzenie Japońskie
Jedno dobre słowo może ogrzać trzy zimowe miesiące.
Tokio było duże, nowoczesne i absurdalnie pełne ludzi, a jednak wciąż przepełnione samotnością. Mimo to czułam się tam dobrze i bezpiecznie. Następnym przystankiem w produkcji programu telewizyjnego było Kioto. Tradycyjne, bajkowe i piękne. Drapacze chmur zamienione na wiekowe zakorzenione w tradycji niskie budynki ze specyficznymi dla Japonii dachami. Nowoczesne garnitury zostały zastąpione przez klasyczne kolorowe kimona. I ludzie jakby bardziej uśmiechnięci i spoglądający w górę, w przeciwieństwie do stolicy, w której większość wzrok wlepiony miała w ziemię. Pewnego dnia, kiedy odwiedzaliśmy jedną z najstarszych świątyń buddyjskich, położonych na wzgórzu odmienił się mój świat. Suchy las, wysoka temperatura i niewielka skromna świątynia, w której stacjonowało kilka osób. W scenariuszu zaplanowane było „oczyszczenie” głównych bohaterów, ja jednak dostałam tam więcej, niż mogłam się spodziewać. Kręciliśmy tam zdjęcia prawie cały dzień, kiedy nadeszła pora obiadu okazało się, że ja nie istnieje. Wszyscy byli ważni, ale nikt absolutnie nie przejmował się mną. To takie nowe uczucie. Chciałam zadzwonić do mamy i powiedzieć jej, że jest mi źle, nic dzisiaj nie jadłam, wszyscy wymagają ode mnie, ale nikt nie zapyta się, czy piłam łyk wody. Ale nie miałam zasięgu, może to i dobrze, bo wtedy właśnie miałam szansę przemyśleć, na czym polega mój zawód i mogłam pełnoprawnie rozpłakać się mówiąc sobie „nigdy więcej”. Nigdy więcej nie chcę pracować na tym stanowisku, nie chcę być odpowiedzialna za wszystkich, nie chcę, aby ode mnie wymagano, aby traktowano mnie źle za cenę, która jest niewarta. Płakałam jak bóbr, kiedy trzydzieści osób jadło obiad. Siedziałam na schodach zwinięta w małą kulkę i wtedy właśnie podszedł do mnie stary Japończyk ze świątyni i mnie przytulił. Nic nie mówiąc, a raczej mówiąc coś w swoim języku, którego, mimo że nie rozumiałam, to wiem, że chciał powiedzieć „jesteś silna, będzie dobrze, dasz radę, teraz jesteś mądrzejsza o to doświadczenie”. To była scena filmowa, ja płakałam, mówiąc po polsku, a on pocieszał mnie, mówiąc po japońsku i obydwoje – wiedzieliśmy. Tak mało mi wtedy dał, a tak bardzo mi wtedy pomógł.
Powiedzenie Japońskie
Słońce nie rozróżnia między dobrymi ani złymi. Słońce ogrzewa wszystkich po równo. Kto znajduje siebie samego jest jak słońce.
Nie wiem, jaka jest Japonia, ale wiem, jakich spotkałam tam ludzi. Wewnętrznie wolnych, żyjący tu i teraz oraz bardzo troszczących się o innych. Na pierwszy rzut oka zamkniętych w sobie, a jednak otwartych na innych. Pełnych pokory i wdzięczności. Gotowych do nauki. Potężnie pokornych i doceniających życie.
Wszystko, co jest nie do zabrania z Japonii, to jej ulotność, tajemniczość, umiejętność życia z wdzięcznością i całkowita obecność w nurcie przemijania. Coś, czego my, Europejczycy, uczymy się latami, czasami nigdy nie rozumiejąc. Czego nie dostrzegamy, bo jesteśmy tak zajęci sobą, że nie sposób tego zauważyć. W Japonii zobaczyłam uosobienie krótkości życia, docenianie tego momentu, którym życie jest.
Zapraszam do obejrzenia mojego krótkiego filmu opowiadającego o Japonii. Kolejny wpis już niebawem o Korei Południowej.
Hej, dużo czasu zajęła mi praca nad tym tekstem. Proszę, zostaw po sobie jakiś ślad – polub ten wpis na facebooku, napisz komentarz albo udostępnij ten artykuł u siebie. Dla Ciebie to chwila, a dla mnie to uzasadnienie, że moja praca ma jakiś sens. Dziękuję, że jesteś.