
POSŁUCHAJ
Mike George w książce „Sztuka relaksu” przytacza cztery poziomy więzi w miłości. Pierwszy poziom to spotkanie ciał, czyli fizyczność – najniższy z poziomów. Okazuje się, że seks wcale nie jest tożsamy z miłością, a emocjonalne spełnienie poprzez miłość jest łatwe do osiągnięcia również bez pierwiastka cielesnego. Drugi poziom to poziom emocjonalny – spotkanie serc. To poczucie, że czujemy to samo, co druga osoba nazywane jest prawdziwie magicznym doświadczeniem. Poziom trzeci określany jest spotkaniem umysłów. To taki stan, w którym obie strony myślą tak samo, albo jedno osoba wypowiada dokładnie to, o czym druga właśnie pomyślała. Często mówi się wtedy o szczególnej manifestacji miłości, dlatego, że wtedy partnerzy często porozumiewają się bez słów. Jednak najwyższym poziomem miłości jest spotkanie dusz. To taki stan, w którym swobodnie, bez strachu, z całkowitym zaufaniem i akceptacją tworzymy relacje z drugim człowiekiem. To brak zazdrości, brak domysłów, brak krępacji. Taka sytuacja zdarza się podobno bardzo rzadko, lecz jest to stan, do którego powinniśmy dążyć, bo tylko wtedy doznajemy prawdziwego spełniania w miłości.
Miłość to normalne życie
Mało się mówi o miłości w normalnym życiu. Najbardziej ekscytujące jest zakochanie się i ten wspaniały czas odkrywania siebie. Ta ciekawość, adrenalina i pożądanie. Moment, w którym dzieje się najwięcej i kiedy euforia dosięga zenitu. Później przychodzi szare życie, które weryfikuje, co naprawdę jest ważne. Z perspektywy czasu moje związki nigdy nie docierały do poziomu spotkania dusz.
Z Dawidem byłam przez 8 lat i była to moja pierwsza miłość. Poznaliśmy się, mając 15 lat i przeżyliśmy wspólnie sporo pierwszych razów. To z nim pierwszy raz leciałam samolotem, to z nim pierwszy raz byłam za granicą, to on był przy mnie, jak zdawałam prawo jazdy i pisałam maturę. Razem wyprowadziliśmy się do dużego miasta i razem zamieszkaliśmy sami. To on słuchał o moich pierwszych pracach, planach i marzeniach. To w trakcie tego związku obserwowałam własne granice i podwyższałam poprzeczkę. To wtedy stawałam się kobietą, która zaczyna rozumieć, co jest dobre, a co złe. To ta relacja nauczyła mnie wybaczania i dawania kolejnych szans. To tutaj zrozumiałam jak być wsparciem dla kogoś. W tym związku też zrozumiałam, że warto mówić „nie”, że trzeba się nie zgadzać i że nie wolno się bać. Ta relacja pokazała mi też, że czasami jest za późno, aby coś odbudować i że trzeba o miłość dbać, zwłaszcza jak staje się monotonną rzeczywistością. Nasza miłość zatrzymała się na poziomie trzecim i nigdy nie poszła wyżej.
Z Bartkiem byłam 1,5 roku. To była miłość ekscytując i szalona. To była relacja jak z komedii romantycznej. Wpadłam w ramiona mężczyzny, dla którego byłam najważniejsza. To relacja przepełniona kreatywnością i pożądaniem. Pełna niespodzianek i tęsknot. To związek, w którym można było rosnąć. Razem odkrywaliśmy potęgę umysłu i serca. Chodziliśmy na jogę i zaczynaliśmy medytować. Ciągle otaczaliśmy się muzyką, literaturą i poezją. Chodziliśmy do kina, teatru i na spotkania kulturalne. Był między nami jakaś więź, która unosiła nas ponad ten cały szary świat. Chcieliśmy się dla siebie stawać lepsi, bardzo wierzyliśmy, że razem to my możemy góry przenosić. Czułam się w tym związku jak księżniczka. Byłam pewna, że to właśnie ten jedyny, któremu chce rodzić dzieci i z którym chce założyć rodzinę. I to właśnie w tym związku nauczyłam się, że czar pryska. Że nie będzie jak w komedii romantycznej, bo po napisach przyszło normalne życie, z którym sobie nie poradziliśmy. Po świadomym zrezygnowaniu z pracy w korporacji nie umiałam odnaleźć się w nowej rzeczywistości i nie dostałam wsparcia, jakiego oczekiwałam. Przestałam być silna, a kto potrzebuje słabej dziewczyny? To rozstanie było dla mnie szokujące i trudne. Bardzo długo musiałam po nim stawać na nogi. To była bolesna i trudna lekcja, a jej skutki odczuwam do dziś. Bardzo na przykład boje się zostać bez pracy, w obawie, że wszystko się posypie. Niemniej związek ten nauczył mnie, że zawsze sobie poradzę i nigdy się nie poddam. Pokazał mi, jak ważne okazały się relacje z moimi przyjaciółmi i znajomymi. Ta relacja pokazała, że intuicja kobiety nigdy nie zawodzi i że tylko wybaczenie przynosi ukojenie oraz pozwala na bycie sobą. Ta miłość też zatrzymała się na etapie trzecim.
Z Damianem jestem od 7 miesięcy i jest bezsprzecznie miłością mojego życia. Znamy się od ponad 4 lat i nasza relacja od początku była budowana na szczerości, zaufaniu i empatii. Tak jakbyśmy zaczynali od poziomu czwartego najwyższego. Ten związek rozpoczął się od normalnego życia. Tej codzienności i szarości, którą obydwoje kochamy i akceptujemy. Nie szukamy fajerwerków, choć życie często nam ich samo dostarcza. Nasz związek od moich poprzednich relacji różni się tym, że nie skupiamy się w nim na sobie, tylko na robieniu dobra i pomaganiu innym. Na wzruszeniach, wdzięczności i prawdzie. Mam to szczęście, że jestem z mężczyzną, który myśli długoterminowo i jest nadzwyczaj cierpliwy. Nie ma dla niego rzeczy nie do zrobienia czy sytuacji, które go przerastają. Jeszcze nigdy nie czułam się tak szczęśliwa i bezpieczna. Dopiero teraz czuje się małą dziewczynką, którą ktoś się opiekuje, w ciele kobiety, która wie, czego chce. Wszystko w tej relacji ma swoje miejsce i swój czas. Tylko z tymi poziomami coś nam się pomieszało. Zaczęliśmy od spotkania dusz, a potem spotkania umysłów, serc i ciał same do nas zapukały.
Nie jestem ekspertem od miłości i nie wiem nawet, co trzeba zrobić, aby być. Wiem tylko, że każda relacja jest na wagę złota, bo uczy nas czegoś o sobie. Ja dzisiaj zrozumiałam, że miłość to normalne codzienne życie. A w normalnym życiu rzadko jest jak na Instagramie. Czasami coś boli, jest brzydkie i nie nadaje się do dzielenia z innymi. Często pozbawione jest geometrii, minimalizmu i prostoty. Nie można go pokolorować gotowym filtrem i udawać, że wszystko jest pięknie. A jedyne relacje, to te głęboko przeżywane i przegadane na co dzień, których nie sposób złapać aparatem. W moim życiu teraz czuje duży spokój i kocham tę normalność, od której kiedyś uciekałam. Kocham to poczucie codziennej wdzięczności. Kocham wspólny dom i wspólne marzenia. Warto było czekać na Ciebie kochanie, aby się tego wszystkiego dowiedzieć.
I tak sobie myślę, z perspektywy czasu, że na ogół okazuje się, że warto czekać. Bo wszystko, co jest nam pisane, zdarzy się, bez naszej ingerencji, zaangażowania i walki.